Wziął jedną z płonących smolnych gałęzi i poświecił idącemu przodem kolonelowi.
Przybywszy do pojmanych, rzucił Firegun na nich badawcze spojrzenie. Oko jego padło przy tem na wilgotny grunt wapienny jaskini. Po twarzy przemknął mu błyskawicznie wyraz niespodzianego zdziwienia, którego nie można było zauważyć, bo ponury blask padał nań z boku.
— Wszystko bezpieczne. Chodź! — rzekł spokojnie i opuścił to miejsce z bratankiem. Kiedy jednak wrócił do towarzyszy, wystarczył półgłośny okrzyk, ażeby ich czemprędzej zwołać.
— Słuchajcie, ludzie! Dobrze odgadłem. Indyanie są nietylko w drodze do nas, lecz byli już w naszej kryjówce! Odnaleźli ją!
Ździwienie, graniczące z przestrachem, odbiło się na twarzach myśliwców, którzy natychmiast chwycili noże i rewolwery.
— Muszę wam teraz wyjawić tajemnicę, o której ze względu na ogólne bezpieczeństwo nie mówiłem dotąd ani słowa. Jaskinia ma ukryte wyjście.
— Ach! — zabrzmiało dokoła.
— Znalazłem je w tym samym dniu, co i samą jaskinię. Woda spada w tyle w głąb i wybiła tam kocioł, z którego wypływa wnętrzem góry. Przymocowałem wówczas dobrze zwiniętą podwójną linę obok wodospadu, spuściłem się na dół i zobaczyłem, że wzdłuż potoku można się całkiem dobrze wydostać na świat. Lina wisi tam jeszcze i znajduje się w dobrym stanie. Teraz, kiedy byłem u więźniów, zauważyłem na ziemi ślady stóp obcych, a rzut oka przekonał mnie, że więzy ich rozluźnione.
— Jak to się stało? — zapytałem. — Sam ich mocno związałem. Rozluźnić im rzemienie mógł tylko ktoś obcy.
— Indyanie wysłali kilku ludzi na zwiady i tym udało się znaleźć to wyjście. Weszli w nie, wydostali się po linie na górę, znaleźli więźniów, rozluźnili im
Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/139
Ta strona została skorygowana.
— 383 —