Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/14

Ta strona została skorygowana.
—  262  —

tu tym skarbom i odłóż na bok to, co sobie wybierzesz. Gdy wrócę, objuczymy tem konia i pojedziemy do estancyi.
Wetknął pochodnię w ziemię i udał się w najdalszy kąt, gdzie zaraz zniknął.
Helmers został sam wśród bogactw niezmierzonych. Jak wielkie zaufanie miał widocznie do niego Indyanin! A gdyby Helmers w tajemnicy wrócił do domu, ażeby się potem wzbogacić, lub zabił Indyanina, ażeby zostać panem tego wszystkiego, z czego tylko małą część miał otrzymać? Żadna jednak z tych myśli nie przyszła temu uczciwemu człowiekowi do głowy. Rozkosz go ogarnęła już z tego powodu, że ofiarowano mu cały ładunek na jednego konia.
Hrabia Alfonzo, opuściwszy z obydwoma służącymi hacyende, nie udał się wprost do El Reparo, lecz najpierw do arrierów. Rozpuścił konia, jak mógł, unikając przytem niebezpieczeństwa w ciemności i nie zwolnił biegu, dopóki nie dostał się na dolinę, gdzie obozowali jego pomocnicy.
Straż zapytała go jak wczoraj o hasło, a gdy dał tę samą odpowiedź, przypuściła go do ognia, który podsycono, aby można było lepiej widzieć się wzajemnie.
— Jesteście gotowi? — zapytał.
— Gotowi — odrzekł dowódca.
— A konie?
— Złowiliśmy je w trzodach sennora Arbelleza.
— Ile?
— Ośmnaście dla nas, a trzydzieści dla pana.
— Czy posiodłane?
— Tak.
— To ruszajmy!
Teraz dopiero zdał sobie sprawę z tego, w jaki wpadł kłopot. Wszak nie mógł tych dzikich ludzi brać z sobą do jaskini, bo wypróżniliby ją dla siebie, nie dla niego. Spodziewał się jednak, że w danej chwili znajdzie się jakieś wyjście. Sprowadzono konie i muły, wszyscy wsiedli i ruszyli w drogę.