Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/140

Ta strona została skorygowana.
—  384  —

pęta i zostawili pewnie broń jakąś. Potem wrócili po swoich.
— Czemuż nie zabrali Sandersa i Letriera z sobą? — spytał Wallerstein.
— Bo wszystko byłoby zdradzone, gdybyśmy przedwcześnie odkryli ich nieobecność. Przedewszystkiem należy tych dwu drabów uczynić nieszkodliwymi i związać ich nanowo. Dalej chłopcze! My pójdziemy naprzód, a reszta cicho za nami, ażeby rzucić się na nich, gdyby próbowali oporu. Unikać wszelkiego rozlewu krwi!
Podczas tej rozmowy odbywała się w grocie druga półgłosem.
— Janie, czy widziałeś to spojrzenie? — zapytał Sanders szeptem po oddaleniu się Fireguna i Wallersteina.
— Jakie spojrzenie?
— Które kolonel rzucił na ziemię.
— Nie patrzyłem wcale na niego.
— On odkrył wszystko.
— Nie może być! Przecież odszedł zupełnie uspokojony.
— To było tylko chytrze udane! Zobaczył ślady myśliwca i Indyanina i twarz drgnęła mu podejrzanie. Potem popatrzył krótko na nasze więzy, a brzmienie słów jego „wszystko bezpieczne“ utwierdziło mię w tem przekonaniu, że wszystko przejrzał.
— Szatan! A jeśli poszedł teraz po ludzi, by nas związać nanowo? Możnaby zwaryować!
— Przyjdzie z nimi napewno.
— W takim razie ja będę się bronił do ostatniej kropli krwi; bo jeśli nas znowu skrępują, to wszystko przepadnie. Wsadzą nas gdzie indziej, a tu na naszym miejscu przyjmą Indyan.
— To pewnie się stanie, ale opór byłby zupełnie bez celu.
— Dlaczego?
— Pokonanoby nas przecież. Najprostszą i jedyną drogą jest natychmiastowa ucieczka.