Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/141

Ta strona została skorygowana.
—  385  —

— A jeśli ty się mylisz, kapitanie, jeśli stary nic nie zauważył?
— To byłoby jeszcze lepiej dla nas. Nie przyszliby tu przed przybyciem Indyan i nie zauważyliby naszej ucieczki, a plan napadu nie byłby zdradzony. Ja się zabieram. Wszak słyszeliśmy, gdzie droga. Prędzej, Janie, żeby nie było zapóźno!
Powstali z ziemi i uwolnili się od rzemieni, poczem ruszyli za szmerem wody. Po dłuższe m szukaniu znaleźli sznur i zaczęli się po nim spuszczać. Gdy zawiśli nad wzburzonem i szumiącem wyżłobieniem, zbadał naprzód Sanders nogami ściany skalne i znalazł nizki boczny otwór, w który wciskały się odpływające fale. Jednym rozmachem dostał się doń i przyciągnął linę do siebie, ażeby wskazać kierunek towarzyszowi. Była to chwila niebezpieczna dla zbiegów, bo z powodu łoskotu wody nie mogli się z sobą porozumieć. Ale śmiałe przedsięwzięcie się udało. Brodząc w wodzie w pochylonej postawie wyszli w kilka minut mokrzy, ale zdrowi na wolne powietrze.
Wyprostowali zmęczone członki i zatrzymali się na chwilę, aby odsapnąć ze zmęczenia.
— Tu musimy zaczekać na Indyan — rzekł Letrier.
— To niebezpieczne. Firegun każe nas z pewnością zaraz ścigać, gdy spostrzeże naszą ucieczkę. Chodźmy dalej!
— Ależ nie wiemy, gdzie jest obóz Indyan!
— To nic! Nie potrzebujemy iść daleko. Wyszukamy sobie tutaj kryjówkę i zaczekamy na dalsze wypadki.
— Masz słuszność, kapitanie; gdybyśmy bowiem teraz natknęli się na Indyan, musielibyśmy z nimi wrócić, a ja do tego wcale nie czuję ochoty. Spróbujmy zamiast siebie posłać tych zacnych ludzi w ogień, a potem zobaczymy, jak będzie można najpraktyczniej dobrać się do kasztanów.
— I ja tak sądzę. Chodź!
Weszli kilka kroków w zarośla i ukryli się w ich