— Czy odważysz się sam wrócić do jaskini?
— Czemu nie? Czy sądzicie może, że Bill Potter boi się dwu kropel wody, któreby musiał połknąć?
— To wracaj! Ja poszukam tu śladów, a ty sprowadź tamtych dokoła góry na to miejsce. Niech zostanie tylko zwyczajna straż, bo plac oczyszczony zupełnie. Ja pójdę naprzód, a wy za mną, ale śpieszcie się, żebyście mnie doścignęli niedługo!
Mały traper zniknął w otworze, a Sam Firegun ruszył tropem Indyan, który był tak wyraźny, że przynajmniej na początek pościgu nie potrzeba było zwracać nań zbytnio uwagi. Myśliwiec przeto pobieżnie tylko obejmował go okiem razem z przyległym terenem, wskutek tego nie zauważył śladów, zostawionych w ciemnościach nocnych przez obu zbiegów. Idąc za tropem Ogellallajów, znalazł się wkrótce między drzewami lasu.
I znowu upłynął pewien czas, poczem Sanders wyszeptał:
— To nieszczęście, okropne nieszczęście! Poczciwi Indyanie wydostali się po linie do jaskini, ale tam natychmiast pozabijano ich wszystkich. Szkoda! I znowu stoimy dwaj przeciwko Firegunowi i jego ludziom.
— Czy byłoby lepiej, kapitanie, żebyśmy chyłkiem poszli za nimi? — spytał Letrier. — Jeśli chcemy umknąć szczęśliwie, to musimy bezwarunkowo mieć konie, a zostają nam tylko konie czerwonych.
— To jest niemożliwe. Myśliwcy przyszliby po nas i zauważyliby natychmiast nasze ślady.
— Co nam zaszkodzi, jeśli starego zrobimy raz na zawsze nieszkodliwym. Mamy przecież nóż!
— Dokonaliśmy, mój Janie, wielu trudnych rzeczy, ile westmanami nie jesteśmy. Kolonel cieszy się nawet bystrym słuchem i ma nad nami przewagę broni. Gdyby nawet udało nam się pchnąć go dobrze i dostać się do koni, to w kilka minut potem pędziłaby za nami cała wściekła zgraja.
Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/143
Ta strona została skorygowana.
— 387 —