Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/144

Ta strona została skorygowana.
—  388  —

— Gdy starego nie będzie, to przed resztą nie ma obawy. Głupi sternik, Wallerstein i ten szpieg policyjny nie znają preryi i są...
— A Apacz Winnetou? — wtrącił Sanders.
— Do dyabła! Zapomniałem o nim. Chez dieu, on sam potrafiłby nas doścignąć i roztrzaskać swoim przeklętym tomahawkiem. Ale co robić? Wiecznie nie możemy tu przecież leżeć.
— Masz słabą głowę, mój Janie. W jaskini Fireguna nagromadzono ogromne skarby.
— I cóż z tego?
— Nam trzeba złota.
— Czy poprosimy Fireguna, żeby nam je darował?
— Ba! Sami sobie weźmiemy.
— Kiedy?
— Skoro tylko traperzy się oddalą.
— A jak?
— Bardzo łatwo. Czy nie przychodzi ci żadna myśl do głowy?
— Nie; przychodzi mi tylko to na myśl, że wpadliśmy w nędzną pułapkę.
— Z której wydostaniemy się wkrótce.
— W jaki sposób?
— Zaczekamy, dopóki myśliwi nie odejdą.
— A potem?
— Potem — szepnął Sanders, choć nikt ich nie podsłuchiwał — potem wrócimy tą samą drogą, którą przyszliśmy tutaj.
— Do jaskini?
— To się rozumie!
— I damy się tam pozabijać!
— Albo nie. Słyszałeś, że tylko jeden myśliwiec ma pozostać na straży. Będzie stał daleko od jaskini nad potokiem i nie zauważy nas.
— Słusznie! Kolonel popełnił gruby błąd, nie zostawiwszy straży tu nad potokiem.
— Oczywiście. Wrócimy zatem do groty.