Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/148

Ta strona została skorygowana.
—  392  —

ich znaleźć. W chwili właśnie, kiedy szukający wygłaszali na ten temat niechętne uwagi, usłyszeli szmer. To strażnik wchodził do groty. Sanders, który nabił był jeden ze znalezionych rewolwerów, zastrzelił go natychmiast.
— A teraz precz! — zawołał — Musimy dostać konie. Mam nadzieję, że je znajdziemy.
Zabrali wszystko, co znaleźli i skierowali się ku zwykle używanemu, przedniemu wchodowi do jaskini. Wyszedłszy z niej, udali się wzdłuż potoku i dostali się wkrótce na wązką drogę, która wiodła na polanę, zarosłą trawą, gdzie znajdowały się konie myśliwców.
Nie tracąc czasu, osiodłali szybko dwa, bo siodła i rzędy wisiały na drzewach, dosiedli ich i odjechali.
Tymczasem wszyscy myśliwcy z wyjątkiem tego, którego na jego zgubę zostawiono na straży, podążyli śladami Indyan, by wyswobodzić Dicka Hammerdulla i Pitta Holbersa. Sama Fireguna, który udał się przed nimi, doścignęli niebawem. Zabrał on z sobą wszystkich, bo nie wiedział, z ilu czerwonymi będzie sprawa. Szedł naprzód z Winnetou i obydwaj odczytywali ślady, wydeptane zresztą wyraźnie, bo czerwoni szli nocą. Mimo że podróż nie nastręczała trudności, dopiero w kilka godzin ujrzeli przed sobą las, w którym obozowali czerwoni wraz z jeńcami. Nie mogli zbliżyć się tam w prostej linii, bo byliby ich Indyanie dostrzegli stamtąd, zboczyli więc teraz z tropu i dostali się do lasu w punkcie, oddalonym może o milę angielską od tego miejsca, gdzie ślad gubił się między drzewami.
Teraz skręcili pod kątem do pierwotnego kierunku tak, że posuwali się do obozu nie z przodu lecz z boku. Z każdym krokiem musieli zachować większą ostrożność. Szukając ciągle osłony, pomykali wszyscy z krzaka do krzaka, od drzewa do drzewa, aż Winnetou, który pierwszy usłyszał głosy, dał znak idącym za nim, żeby się zatrzymali. Z Firegunem poczołgali się dalej i niebawem ujrzeli miejsce, o które im chodziło. Równocześnie zauważył kolonel, że niepotrzebnie zabrał z sobą