Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/15

Ta strona została skorygowana.
—  263  —

Alfonzo znał górę, wymienioną przez Indyankę, ale z tej strony nigdy jeszcze tam nie jechał. Obce mu więc były szczegóły drogi. Znał tylko jej kierunek, przy ostrożności więc, jaką należało zachować, posuwano się naprzód powoli.
Dopiero gdy dzień zaszarzał, można było konie rozpuścić. Niebawem też wynurzyła się przed nimi ciemna masa góry El Reparo.
Dotarli do góry od strony południowej i pojechali ku wschodniemu stokowi. Przeprawili się przez pierwszy potok, a kiedy Alfonzo zauważył, te drugi już blizko, kazał stanąć, nie chcąc dopuścić ludzi aż do jaskini. Postanowił najpierw sam się przekonać, czy rzeczywiście istnieje.
— Co teraz? — zapytał dowódca.
— Zaczekacie!
— Pan się oddali?
— Na krótki czas.
— Co właściwie zabierzemy?
— O to wy nie macie się troszczyć. Tak przecież umówiliśmy się z sobą.
Odjechał zwolna, a dowódca szepnął do towarzyszy:
— Mamy już blizko jego tajemnicę. Co uczynimy?
— Podpatrzymy go — rzekł jeden z nich.
— To będzie może najlepsze. Zaczekajcie tu!
Zsiadł z konia i poszedł pieszo za hrabią. Po drodze było dość skał i zarośli, by się za niemi ukryć. Gdyby więc nawet Alfonzo się oglądnął, byłby nic nie zobaczył.
Jakiś czas posuwali się naprzód, dopóki hrabia nie doszedł do potoku. Tu zsiadł z konia, przywiązał go do drzewka i zniknął w krzakach. Dowódca zaczekał chwilę, a gdy hrabia nie wracał, pośpieszył do swoich ludzi.
— Zniknął w krzakach — rzekł tak, żeby go służący nie słyszeli. — Tam jest jego tajemnica. Ciekaw jestem, co zrobi, gdy podjedziemy trochę bliżej! Naprzód!