Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/160

Ta strona została skorygowana.
—  402  —

wywnioskował, że po tej stronie musi znajdować się dalej odosobniona izba, służąca do celów prywatnych. Posunął się więc dalej tuż pod cienką ścianę, aż usłyszał kilka głosów ludzkich. Przyłożył ucho do deski i słuchał.
W izbie toczyła się taka rozmowa:
— Gdzie się spotkamy, sir?
— Nie tu. To byłoby nieostrożnością. Również nie na bulwarze, lecz w małej zatoce, powyżej ostatniego domku rybackiego.
— A kiedy?
— Kiedy ja przyjdę, to jeszcze niepewne, ale musicie się zebrać o jedenastej. Przed mojem przybyciem nie wolno wam nic przedsięwziąć.
— Pięknie. Porządna walka się rozegra, zanim statek będzie nasz.
— Nie tak bardzo, jak wam się zdaje. Oficerowie i podoficerowie zaproszeni dzisiaj na ląd, a na pokładzie odbędzie się uczta, która pewnie ułatwi nam robotę.
— To niezłe. Czy na pokładzie niema nikogo nam życzliwego?
— Jest długi Tom z jeszcze kilkoma, którzy na nas czekają.
— Do stu dyabłów! To dobrze zabraliście się do tej sprawy! I „czarny kapitan“ będzie tam rzeczywiście?
— Napewno! Podniesiemy natychmiast kotwicę, wiatr mamy dobry, odpływ odpowiedni i jeśli nie zajdzie jaki nieprzewidziany wypadek, to niebawem zaczną o „L’ horrible’u“ opowiadać takie same historye, jak dawniej.
— Na nas możecie liczyć, sir. Nas będzie około trzydziestu, a z dzielnymi oficerami i na takim żaglowcu możemy drwić sobie z marynarki całego świata.
— Ja też tak sądzę. Macie tu zadatek i coś ponad to na napiwek. Ale bądźcie trzeźwi, ażeby zamach nam się dobrze udał!
Posunęło się krzesło i wyszedł z izby gość, który