ciskając się powoli przez tłumy ludzi, drgnął Letrier nagle jakby pod wpływem strachu, pochwycił Sandersa za rękę i pociągnął go za wielki stos nagromadzonych tam tobołów.
— Co tam? — zapytał Sanders.
— Patrzcie prosto, kapitanie i powiedzcie, czy znacie człowieka, który stoi tam pod żurawiem?
— Ach! Do wszystkich dyabłów, to kolonel Sam Firegun! Nie dali się więc wywieść w pole i podążyli za nami. Gdzie mogą być jego towarzysze?
— Rozdzielił ich zapewne po mieście ten przeklęty policyjnik, ażeby czatowali na nas i dowiedzieli się o naszem mieszkaniu.
— Niewątpliwie! Czy stary już nas zauważył?
— Zdaje mi się, że nie. Twarz miał zwróconą na bok, kiedy go spostrzegłem, a w tych nowych ubraniach trudnoby mu było poznać nas z tej odległości.
— To słuszne. A teraz popatrz tam na przystań! Czy znasz ten okręt, który stoi w pobliżu pancernika?
— Hm,... tak... to... jest... Do stu piorunów! To nasz „L’ horrible“. Zawszebym go poznał natychmiast, choćby nie wiem jak zmieniono porządek jego lin i masztów.
— To chodź!
Udali się przez najgęstszy tłum ludzi do oddalonego szynku i kazali sobie dać osobny pokój. Tam mogli rozmawiać bez przeszkody.
— Poznałeś więc naszego „L’ horrible’a“? — spytał Sanders.
— Odrazu, kapitanie.
— Czy wiesz, kto nim teraz dowodzi?
— Nie.
— A kto będzie nim dowodził jutro o tym czasie?
— Ten sam człowiek, co dzisiaj.
— Nie.
— Nastąpi więc zmiana służby?
— Tak jest. Dzisiejszy musi „napić się z wielkiej
Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/162
Ta strona została skorygowana.
— 404 —