Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/17

Ta strona została skorygowana.
—  265  —

Wyszedł pocichu z wody. Nieopodal stała oparta o ścianę maczuga wojenna. Sporządzona z drzewa, twardego jak żelazo i wysadzana ostro szlifowanymi kawałkami kryształu, była w dwójnasób niebezpieczna. Alfonzo ujął maczugę za rękojeść, wysadzaną drogimi kamieniami, i zaczął skradać się do Helmersa, który przesuwał właśnie między palcami łańcuch drogocennej roboty.
— Wspaniały! — rzekł do siebie. — Same rubiny! On jeden przedstawia już małe bogactwo!
Mignął nim w świetle kilka razy i chciał go potem odłożyć, lecz nie zdołał, bo maczuga świsnęła mu nad głową i uderzyła z taką siłą, że padł natychmiast. Łańcuch wysunął mu się z rąk, a palce się otworzyły.
Hrabia krzyknął jak dziki:
— Zwyciężyłem! Wszystko moje, wszystko, wszystko, wszystko!
Wpadł w szalony zachwyt. Podskakiwał z radości i klaskał w ręce, jakby zmysły utracił.
Wtem stanął nagle, jak sparaliżowany i wytrzeszczył oczy, jak gdyby widmo zobaczył. Z odległego kąta wysunęła się postać, która zwróciła nań oczy, zrazu ze zdumieniem, a potem błysnęła niemi groźnie. To wracał Czoło Bawole i zamiast przyjaciela zastał człowieka innego, obok którego leżał Helmers bez ruchu na ziemi.
W dwu tygrysich skokach stanął Indyanin przed hrabią i pochwycił go.
— Psie, co tu robisz? — zawołał.
Zapytany nie zdołał słowa wykrztusić. Wiedział, że nie dorówna strasznemu Indyaninowi. Był zgubiony i z najwyższego zachwytu runął w sztywne objęcia śmierci. Mróz przeszedł mu po grzbiecie. Zaczął drżeć na całem ciele.
— Zabiłeś go! — rzekł Czoło Bawole, wskazując na Helmersa i leżącą na ziemi maczugę.
Trząsł nim przy tem z taką siłą, jak gdyby olbrzym pochwycił małe dziecko.