— Tak — jęknął hrabia przerażony.
— Za co?
— Te... te skarby temu winne! — wyjąkał.
— Jesteś jego wrogiem. Już przedtem pragnąłeś jego śmierci. Biada ci, po trzykroć biada!
Pochylił się, ażeby zbadać przyjaciela. Hrabia stał jak figura bez życia i ruchu. Jak łatwo mógł pochwycić pałkę i spróbować przynajmniej walki! Zaślepił go jednak i obezwładnił urok skarbu i czar najsłynniejszego z cibolerów. Podobny był do owego ptaka małego, o którym opowiadają, że także nie ucieka, gdy grzechotnik zwróci nań oczy, lecz bez oporu pozwala mu się zadławić.
— On nie żyje! — rzekł Czoło Bawole, podnosząc się znowu. — Uczynię sąd nad tobą, a śmierć twoja będzie taka, jaką nikt jeszcze nie umarł. Jesteś mordercą najszlachetniejszego i najlepszego myśliwca, jakiego ziemia nosiła. Zginiesz strasznie.
Stanął naprzeciwko złoczyńcy ze skrzyżowanemi na piersiach rękoma. Olbrzymia postać jego wyprężyła się, a oko wbiło się groźnie w hrabiego.
— Ty się trzęsiesz! — rzekł pogardliwie. — Jesteś płaz, tchórzliwy mazgaj. Kto ci zdradził drogę do jaskini?
Zapytany milczał. Wydało mu się, że nadszedł dzień sądu ostatecznego, a on stał już przed wiecznym sędzią.
— Odpowiadaj! — huknął cibolero.
— Karja — wyszeptał hrabia.
— Karja? Moja siostra?
— Tak.
Oczy Indyanina rozgorzały, jak płonące pochodnie.
— Mówisz prawdę, czy kłamiesz? Może tylko dlatego wymieniasz moją siostrę, ażeby łaskę uzyskać i uniknąć kary!
— Mówię prawdę. Wierz mi!
— W takim razie uwiodłeś chyba moją siostrę dyabelskiemi sztuczkami, ażeby wydrzeć jej tajemnicę El Reparo. Udawałeś miłość?
Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/18
Ta strona została skorygowana.
— 266 —