Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/181

Ta strona została skorygowana.
—  421  —

albo na pełnem morzu i nie można ruszyć się ani w tył ani naprzód.
— To weźmiemy dostateczną ilość węgli.
— Wybaczcie, kolonelu! Jesteście dobrym myśliwcem, ale nie żeglarzem. Najpierw musimy mieć parowiec, a pytanie, czy taki jest pod ręką. Trzeba i o tem pamiętać, że jankesi będą się z wami targowali przez cały dzień, zanim wam dadzą statek.
— Zapłacę, ile zechcą.
— Nie bronię! Potem będziemy ładowali żywność, amunicyę i węgiel, ażeby wytrzymać długą podróż. Wkońcu oglądnie się okręt, czy można płynąć, a na tem stracimy dnie i godziny, a „L’ horrible“ minie przylądek, zanim my wyruszymy. Niech go dyabeł porwie!
Drudzy milczeli, uważając za uzasadnione słowa dzielnego żeglarza.
— Ja również przyznaję słuszność zdaniu sternika — odezwałem się wkońcu — ale stać tutaj i patrzeć na morze, to także na nic. Z pewnością wielu już ściga „L’ horrible’a“ i w tem dla nas jedyna pociecha. My jednak także musimy puścić się za nim w pogoń. Oczywiście trzeba rozstrzygnąć, w którym kierunku.
Wszyscy spojrzeli na sternika pytająco.
— To nie tak łatwo powiedzieć — rzekł on. — Jeśli „L’ horrible“ miał podostatkiem żywności, to obrał pewnie kierunek do Japonii, albo Australii. W tamtą stronę morze wolne i łatwa ucieczka. Jeśli jednak mało miał prowiantu, to pojechał na południe, ażeby gdziekolwiek na zachodniem wybrzeżu zaopatrzyć się w potrzebne mu rzeczy.
Prawdę tego zapatrywania pojęli wszyscy.
— Chodźmy więc dowiedzieć się, co w tym względzie można będzie zrobić — wezwałem ludzi.
Przejechaliśmy przez Oakland i przeprawiliśmy się na drugą stronę. Tam zapytałem Fireguna:
— Czy znacie jaki bank, kupujący nuggety, kolonelu?