odsuwając od siebie wiernych ludzi. — Teraz się podzielmy!
Zaraz w kantorze otrzymał każdy należną mu sumę, poczem wyszedłszy z tego domu, dosiedli koni i pojechali do portu.
Oprócz żaglowców, stojących tam na kotwicy, widać było tylko kilka ciężkich holowników i okrętów kupieckich. Wszystkie lżej zbudowane parowce opuściły port, aby przez pewien czas towarzyszyć okrętom wojennym w pogoni za „L’ horrible’m“. Został tylko pancernik, którego komendant leżał jeszcze nieprzytomny na lądzie.
Ruchliwej policyi udało się już było wprowadzić trochę światła w ciemności nocnego zdarzenia. Jeden z mieszkańców parteru w domu, którego pierwsze piętro zajmowała pani de Voulettre, był przypadkiem w ogrodzie, kiedy owi trzej ludzie wychodzili z kufrem. Znaleziono także dorożkarza, który wywiózł ich za miasto. Właściciel najdalej położonego domku rybackiego zgłosił się dobrowolnie z zeznaniem, że poprzedniej nocy kilka łodzi zatrzymało się w jego pobliżu, że wsiadło do nich około czterdziestu ludzi, których dowódca przybył jeszcze z dwoma i z kufrem i na wołanie strażnika odpowiedział nazwą „czarny kapitan“. Rybak był oczywiście na tyle ostrożny, że nie zdradził swej obecności.
Zeznania te w połączeniu z powszechnem podaniem, że żaglomistrz „czarnego kapitana“ był kobietą, a wreszcie rozmaite papiery, znalezione w domu pani de Voulettre, oraz inne dokumenty, pozwoliły wglądnąć w nieprzejrzyste z początku zdarzenie. O tem wszystkiem dowiedzieli się myśliwcy na wybrzeżu od przewalających się tam tłumów ludzi, którzy na wieść, że straszny niegdyś rozbójnik morski porwał z pewnego bardzo ożywionego portu dobrze obsadzony statek wojenny, wpadli w nadzwyczajne rozdrażnienie.
Sternik przypatrzył się okrętom.
— No? — zapytał kolonel niecierpliwie.
— Niema stosownego dla nas. Same beczki na sól
Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/183
Ta strona została skorygowana.
— 423 —