nie miał czasu, wysłuchał mnie spokojnie i zgodził się, żebyśmy mu towarzyszyli w pogoni. Było nas ośmiu: kolonel, jego wnuk, sternik, Holbers, Hammerdull, Potter, Winnetou i ja.
— Każcie sobie wyznaczyć miejsca! — rzekł Parker. — Odchodzę wprawdzie ze statku, ale za godzinę podnosimy kotwicę.
— Weźcie mnie z sobą — poprosił Jenner. — Mogę wam pomóc w załatwianiu sprawunków, a tu zginąłbym z niecierpliwości.
— To chodźcie!
Obaj wsiedli do tej samej łodzi, którą Jenner przybył na statek, i powiosłowali ku lądowi. Zaledwie odbili od statku, rozegrała się na nim zabawna scena.
Piotr Polter przystąpił do sternika.
— Forsterze, Johnie Forsterze, stary wilku, widzę, że zostałeś sternikiem! — zawołał.
Zagadnięty spojrzał ogorzałemu i zarośniętemu Polterowi w twarz ze zdumieniem.
— Johnie Forsterze? Stary wilku? Ty? Mówi do mnie „ty“ i zna moje nazwisko, chociaż ja go sobie nie przypominam. A ktoś ty, he?
— Heigh day, ten chłop nie poznaje już sternika, od którego nieraz dobrze dostał po nosie! Cóż do dyabła!
Przystąpił do Perkinsa, którego teraz dopiero poznał.
— Widzę tu także, mr. Perkinsa, czy jak się ten człowiek nazywał, którego w Hoboken oprowadzałem po „Swallowie“, a on w nagrodę za to spoił mnie tak u pani Thick, że omal pod stół nie upadłem!
Ten także spojrzał na niego ze zdumieniem. Nic dziwnego, że go nie poznali. Cała załoga obstąpiła tę grupę, a Piotr chodził pełen radości od jednego do drugiego.
— Plovis, Miller, Oldstone, krzywy Baldings...
— Sternik Polter! — zawołał naraz jeden z nich, wybadawszy, kto jest ten obcy olbrzym.
— Polter, Polter, hurra Piotr Polter! W górę ze starym, w górę, hurra!
Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/189
Ta strona została skorygowana.
— 429 —