Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/190

Ta strona została skorygowana.
—  430  —

Tak wołało wszystko, krzyczało i ryczało, a sześćdziesiąt rąk wyciągnęło się po niego. Pochwycono go i podniesiono w górę.
— Holla, holla, holla! — zaczął ktoś silnym głosem basowym, a jemu zawtórowała reszta do taktu, holla, holla, holla! — i orszak ruszył, obnosząc kilka razy dokoła ulubionego człowieka.
On klął, złościł się i przezywał, prosił, żeby go puścili na ziemię, ale nic nie wskórał. Wreszcie sternik wdał się w sprawę, wołając:
— Zejdź z tronu, Piotrze Polterze i chodź na pomost! Musisz opowiedzieć, gdzie żeglowałeś, stary rekinie!
— Owszem, opowiem wam, ale wypuśćcie mnie nareszcie, dyabelskie dzieci! — krzyczał i walił dokoła siebie potężnemi pięściami, że ludzie odpadali na bok, jak małe dzieci.
Wśród śmiechu i radości popchnęła go wesoła zgraja na przedni pomost i tam musiał w krótkich zarysach opowiedzieć, co przeżył.
Mimo tego zamieszania nie zaniedbano w niczem służby. Sternik wykonał dane mu polecenie, a ludzie, przeznaczeni do robót bieżących, oddzielili się od wesołej gromady, chociaż byliby chętnie przy niej dłużej zostali.
Myśliwcy, cisi świadkowie tej sceny, radzi byli z tryumfów zacnego żeglarza, którego sami polubili. Rozgościli się na pokładzie swobodnie o tyle, o ile na to pozwalały niezwykłe dla nich stosunki.
Indyanin nie był jeszcze nigdy na statku. Oparł się na rusznicy i wodził wzrokiem spokojnie i obojętnie po obcem dlań otoczeniu. Kto go jednak znał, wiedział, że pod tą obojętnością kryła się wielka ciekawość, której nie uszedł nawet najmniejszy przedmiot.
Jeszcze przed upływem połowy oznaczonej godziny złożono na wybrzeżu zapasy broni i amunicyi, zamówionej przez porucznika. Marynarze popłynęli po