Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/196

Ta strona została skorygowana.
—  436  —

już do tego, że miała się uwolnić. Zajęta była właśnie pracą, kiedy dały się słyszeć trzy strzały, a potem plusk zbliżających się wioseł.
Co to było? Napad? Walka? Ratunek nieszczęśliwych? Każda z tych możliwości była jej na rękę. Po krótkim wysiłku rozkrępowała ręce i z nóg odrzuciła pęta, kiedy na pokładzie rozległ się trzask wystrzałów rewolwerowych i tupot jakby w okropnej walce na pięści. Nie pytała o przyczynę walki. Wiedząc, że Sanders jest jeszcze na górze, silnem kopnięciem wywaliła drzwi jego kajuty i porwała ze ściany tyle broni, ile potrzebowała dla swej obrony. Potem rzuciła okiem na wodę przez okienko przy sterze i zobaczyła trzy łodzie, przyczepione do liny, którą nierozważnie zostawiono zwisającą z tyłu okrętu.
— Napadnięci — mruknęła. — Ale przez kogo? Ha, to kara! „L’ horrible“ znowu stracony, a ja sama wydam pod nóż Sandersa. Jeńcy jeszcze zamknięci! Uwolnię ich, a potem umknę. Znajdujemy się na szerokości Acapulco. Jeśli dostanę się niepostrzeżenie do łodzi, będę za dwa dni na lądzie.
W rogu kajuty stała ręczna waliza. Miss wzięła ze stołu talerz sucharów i dwie flaszki limoniady, potem otworzyła skrytkę, wyjęła z niej swoje skarby i schowała w walizce. Następnie zakradła się na górę do okienka i zaczęła badać teren. Rozbójnicy byli już zepchnięci na tylny pokład, widać było, że ulegną.
Szybko zanurzyła się znów pod pokładem, zeszła na dół i dostała się do uwięzionej dawnej załogi „L’ horrible’a.
— Czy nie śpicie? — zapytała jeńców.
— Nie, nie! Co się dzieje na górze?
— Napad na korsarzy. Jesteście skrępowani?
— Nie.
— To śpieszcie na górę i czyńcie, co do was należy! Jeśli „czarny kapitan“ dzisiejszą noc przeżyje, to powiedzcie mu, że „miss admiral“ kazała mu się kłaniać.
Wybiegła do kajuty, pochwyciła kufer, wyszła na