pokład i dostała się na tył okrętu. Wetknąwszy jedną rękę przez ucho walizy, chciała po linie spuścić się do łodzi. Wtem ją ktoś zatrzymał. To Piotr Polter, spostrzegłszy ją, przyskoczył i pochwycił z tyłu.
— Stój, chłopcze! — zawołał. — Dokąd chcesz odpłynąć z tym kufrem? Zaczekaj jeszcze trochę i zostań tutaj!
Nie odpowiedziała nic, lecz usiłowała mu się wyrwać, ale daremnie. Jego olbrzymiej sile nie mogła podołać. Trzymając ją tak mocno, że nie zdołała się ruszyć, zawołał Polter kilku towarzyszy, którzy ją skrępowali. Oczywiście nie wiedzieli oni, co to za zdobycz.
Sanders, dla którego napad był straszną niespodzianką, opanował się jednak wkrótce.
— Do mnie! — krzyknął, przyskakując do głównego masztu, ażeby zdobyć silne stanowisko dla siebie i swoich ludzi.
Podwładni posłuchali.
— Kto uzbrojony, niech się broni! Reszta przez tylny otwór po haki!
Te słowa podawały jedyną drogę ocalenia. Gdy ci, którzy mieli broń, rzucili się na nieprzyjaciół, pośpieszyli nieuzbrojeni na dół i wrócili w mgnieniu oka ze sztyletami i halabardami do zahaczania okrętów.
Wprawdzie pierwszy atak pochłonął kilka ofiar, rozbójnicy mieli jednak liczebną przewagę nad załogą „Swallowa“. Rozpoczęła się zatem walka, tem straszliwsza, że niepodobna było widzieć szczegółów, ani objąć okiem terenu.
— Pochodnie! — ryknął Sanders.
I ten rozkaz spełniono natychmiast. Zaledwie jednak blask światła padł na krwawą scenę, odskoczył kapitan w tył, jak gdyby spostrzegł upiora. Tuż przed nim stał z tomahawkiem w prawej ręce, a nożem do skalpowania w lewej Winnetou, wódz Apaczów, a obok niego powiewały białe, podobne do grzywy włosy Fireguna.
— Biały wąż wypluje swą truciznę! — zawołał
Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/197
Ta strona została skorygowana.
— 437 —