Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/200

Ta strona została skorygowana.
—  440  —

— Hola, ludzie! Chcecie usłyszeć najświeższą nowinę? — spytał jeden z nich, uderzając ciężką pięścią w stół, żeby zwrócić na siebie uwagę.
— Co jest? Co się stało? Gadajcie! — wołano ze wszystkich stron.
— Co jest, albo raczej, co było? Cóż by innego, jak nie bitwa na morzu, potyczka, jakich mało.
— Bitwa morska? Potyczka? Gdzie, kiedy, między kim?
— Gdzie? Na wysokości Charlestown. Kiedy? Dnia nie wiem, ale w każdym razie bardzo niedawno. A między kim? Zgadnijcie sami!
— Między nami a buntownikami! — zawołał jeden z obecnych.
Wszyscy roześmiali się serdecznie, a przybyły zawołał:
— To z ciebie mądry i sprytny chłopak, skoro odgadłeś zaraz tak trudną rzecz! Że bitwa między nami a Południem, to każde dziecko może wiedzieć, ale jak zowią się okręty, he? Tego swoją mądrością nie zgłębisz chyba tak prędko!
— Które okręty? Kto zwyciężył? — brzmiały dokoła natrętne pytania.
— Co to jest okręt taranowy „Florida“...
— To była „Florida“? — przerwała mu pani Thick, przeciskając się grubemi rękoma przez gości w bezpośrednie pobliże sprawozdawcy. — „Florida“ to najnowszy, największy i najsilniejszy okręt południa i podobno trudno bardzo stawić opór jego dyabelskiej ostrodze. Zbudowany z samego żelaza. Kto ośmielił się zaczepić tego lewiatana?
— Hm, kto? Mały porucznik na równie małym okręcie, na żaglowcu, który znużył się jazdą dokoła przylądka Horn. Mam na myśli „Swallow“ i porucznika Parkera.
— „Swallow“, porucznik Parker? To niemożliwe! „Floridzie“ nie da rady dziesięć liniowych okrętów, jak mógłby klipper ośmielić się takiego potwora...