Ze zdumienia i radości, że zobaczy u siebie towarzystwo tak znakomitych ludzi, nie mogła pani Thick mówić. Przypomniała sobie też nagle o obowiązkach gospodyni.
— Winnetou — powtórzyła poprzedni okrzyk — Ależ ja stoję tu i próżnuję, a za godzinę trzeba będzie obsłużyć tych panów. Śpieszę, lecę, idę, ażeby się przygotować. Ty tymczasem opowiedz tym ludziom historyę o „Floridzie“, którą pogrążyliście w falach.
— Uczynię to, lecz ty postaraj się, żebym zawsze coś miał w dzbanku, bo potyczka morska musi nawet w opowiadaniu być mokra.
— Nie bójcie się, sterniku — uspokajali go drudzy — sami was będziemy polewali!
— To dobrze! Słuchajcie więc, jak to było z „Floridą“. Mieliśmy już dawno za sobą równik i Antyle i zbliżaliśmy się do Charlestown. Oczywiście trzymaliśmy się zdala od lądu, bo Charlestown należy do Stanów Południowych, które wysyłają daleko swoje łapacze i krążowniki, ażeby pochwycić każdego uczciwego mieszkańca Północy.
— Czy „L’ horrible“ był z wami?
— To się rozumie. Od początku płynął ciągle naszą brózdą, my rozwinęliśmy tylko połowę żagli, bo byliśmy szybsi od niego. Tak posuwaliśmy się naprzód szczęśliwie i niepostrzeżenie. Minąwszy Charlestown, skierowaliśmy się znów ku wybrzeżu.
— Tam spotkaliście się z „Floridą“?
— Czekać, żółtodzióby! Pewnego ranka stoję przy sterze (a przypominam, że otrzymałem od kapitana stanowisko sternika par honneur) i myślę o pani Thick, jak ona się ucieszy, kiedy mnie u siebie zobaczy. Płyniemy trochę naprzód, a „L’horrible“ pełnem płótnem za nami, kiedy człowiek z gniazda zawołał:
— Dym z północnego wschodu na wschód!
— Możecie sobie wyobrazić, że natychmiast byliśmy wszyscy na pokładzie, bo z parowcem, jeśli ma flagę nieprzyjacielską, niema żartów. Kapitan był w tej
Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/205
Ta strona została skorygowana.
— 445 —