Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/206

Ta strona została skorygowana.
—  446  —

chwili na górze, spojrzał przez szkła, potrząsnął głową, zeszedł i kazał spuścić żagle, żeby „L’ horrible“ zbliżył się na odległość głosu. Gdy się to stało, zawołał:
— Widziałem parowiec, poruczniku!
Ay, sir!
— Który to może być?
— Nie wiem — odrzekł porucznik Jenner. — Ten nie ma masztów, ani kadłuba. Idzie głęboko, bardzo głęboko, sir.
— To będzie jeden z południowych statków taranowych. Czy chcecie zejść mu z drogi?
— Uczynię to, co i wy.
— Dobrze. Przypatrzmy mu się cokolwiek!
Well, sir, ale jesteśmy dziesięć razy słabsi.
— Słabsi, ale szybsi. Kto będzie dowodził?
— Wy!
— Dziękuję! Przypuścimy go bliżej. Jeśli wywiesi flagę nieprzyjacielską, to wy umkniecie zwolna na morze, a ja postaram się o to, żeby się puścił za mną i zawiodę go na piasek. Potem wy nadpłyniecie i dacie mu skosztować waszych kul!
Well, well!
Następnie wyciągamy wielkie żagle, a zdejmujemy małe razem z rejami i drągami. Wyglądamy przez to jakby nas burza uszkodziła i jakbyśmy się nie mogli dobrze ruszać. Pozwalamy mu zbliżyć się na odległość strzału. On daje sygnał do wywieszenia flagi, my pokazujemy mu gwiazdy i pasy, a on szmatę Stanów Południowych. Był to nowy statek taranowy „Florida“ z podwójnym pancerzem i z ostrym taranem, którym mógł przebić najlepszą fregatę.
— I wy odważyliście się uderzyć na niego?
— Ba! Jestem Piotr Polter i rozbijałem się z drabami Ogellallajami. Dlaczegóż miałbym bać się konwi blaszanej? Dobry statek drewniany lepszy od takiej skrzyni żelaznej, z której nie można nawet wystrugać nędznego wykłuwacza. Tak samo twierdzi nasz admirał Farragut. Wzywa nas zatem „Florida“ do poddania się,