przez Meksykanów. Nie użyli broni w przekonaniu, że i tak im nie ujdzie.
Ale pomylili się srodze pod tym względem. Broń palną zostawił Indyanin przy koniach, bo byłaby się zamoczyła, ale miał nóż za pasem. Błyskawicznym skokiem dostał się na konia dowódcy poza plecy jego, dobył noża i pchnął go w pierś. W następnej chwili pędził już, ale nie ku hacyendzie, bo nie mógł opuścić tajemniczej góry i wydać na łup jaskini. Pognał prosto ku małemu parowowi, gdzie stały obydwa konie. Ten parów był dlań fortecą, w której czuł się bezpiecznym przed nieprzyjaciółmi.
Meksykanie stali przez chwilę, stropieni niespodzianym, a tak udałym napadem na swego dowódcę, potem jednak zawyli dziko i pognali za zbiegiem. Lecz przez to popełnili błąd nie do darowania; gdyby byli w spokojnej postawie pochwycili strzelby, byłby nie uszedł ich kulom. Teraz strzelali wprawdzie, ale nie mogli w cwale dobrze wymierzyć, dlatego strzały poszły na marne.
Wtem spostrzegli, że Indyanin nagle zeskoczył z konia i wpadł na lewo w zarośla, a konia puścił wolno.
— Hurra, za nim! Pomścić kapitana!
Zawoławszy tak, zsiedli także z koni i popędzili w zarośla, w których zniknął cibolero. Zaledwie jednak pierwsi dotknęli nogą zarośli, huknął strzał, potem drugi, trzeci i czwarty i czterej ludzie leżeli na ziemi. Reszta cofnęła się czemprędzej.
— Przekleństwo! — zawołał jeden z nich. — Miał cztery strzelby.
— Dalej, zanim znowu nabije! — rzekł drugi.
— Nie. Zejdźcie na bok! — powiedział trzeci. — Ten parów stromy, a on tylko tędy wyjść może.
Podczas tego znalazł Indyanin czas do powtórnego nabicia strzelby Helmersa i swojej. Wysunął się z obydwoma strzelbami, jak mógł najdalej, a zobaczywszy cel dobry, wypalił znowu. Zanim Meksykanie cofnęli
Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/21
Ta strona została skorygowana.
— 269 —