Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/222

Ta strona została skorygowana.
—  460  —

— Chcecie kopać?
— Hm, taaak... taaak! — rzekł przeciągle.
— A jeśli nic nie znajdziecie?
— To drudzy coś znajdą — odrzekł ze znaczącem wzruszeniem ramion. — Nie trzeba być koniecznie górnikiem, ażeby w kopalniach coś znaleźć.
Nie chciał wyrazić się dokładnie, mimo to wiedziałem, co miał na myśli. Gotów był zbierać, nie posiawszy.
— Wy nie troszczcie się o to, czy co znajdziemy — mówił dalej, ażeby mnie zachęcić, gdyż, im wiekszem rozporządzał towarzystwem, tem lepsze mógł robić interesa. Uważał mnie widocznie za człowieka, którego można wyzyskać, a potem napędzić, jeśli nie gorzej z nim postąpić. — Jesteśmy wszyscy pewni, że zdobycz będzie dobra, bo mamy pośród siebie człowieka, rozumiejącego się na tem.
— Geologa?
— Jest czemś więcej niż geologiem, a posiada wszelkie wiadomości i doświadczenia, potrzebne w kopalniach. Powiem wam odrazu, że to oficer najwyższej rangi, generał.
— Generał? — zapytałem, bo przyszło mi coś na myśl. — Jak się nazywa ten gentleman?
— Douglas. Walczył w wielu bitwach, a potem przeprowadzał dokładne badania naukowe, których wynikiem jest pewność, że znajdziemy bardzo dużo złota. No, zgadzacie się na nasz plan?
Gdyby rzeczywiście zamierzał był kopać złoto, byłby nie mówił o tem wśród tylu świadków. Zamyślał widocznie coś całkiem innego. Że to nie było nic dobrego, wynikało już z tej okoliczności, że do towarzystwa należał generał. Dlaczego ten nazywał siebie wciąż jeszcze Douglasem, a nie przybrał innego nazwiska, to wydawało mi się wielkim brakiem rozwagi z jego strony.
— Nie, sir, wcale nie mam ochoty — rzekłem.
— Czemu?
— Bo mi się to poprostu nie podoba.