Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/225

Ta strona została skorygowana.
—  463  —

sięgnął po rewolwer, a ja wydobyłem w tej chwili mój i wymierzyłem do niego.
— Właśnie ręka do pasa! — wrzasnął, pieniąc się ze złości. — Moja kula...
— Jeszcze raz mówię: precz z bronią, bo strzelam! — krzyknąłem ja znowu.
On mimoto wyjął rewolwer. Wymierzyłem w jego rękę, on zaś krzyknął, spuścił rękę, a rewolwer upadł na ziemię.
— Ręce w górę! Wszyscy ręce w górę! Kto nie posłucha, dostanie kulą w łeb! — rozkazałem stanowczo.
„Ręce w górę!“ to niebezpieczne słowa na Zachodzie. Przeciwnik, który pierwej chwyci za broń, jest w położeniu korzystniejszem. Chcąc ocalić siebie, nie może oszczędzać drugiego. Jeśli na okrzyk: „ręce w górę!“ nie słucha go, strzela bezwarunkowo. O tem wie każdy. Także tych sześć osób pamiętało o tym zwyczaju Dzikiego Zachodu. Widząc, że wyjąłem jeszcze drugi rewolwer, byli pewni, że spełnię moją groźbę. We własnej obronie mogłem ich zupełnie prawnie wystrzelać. To też zaledwie wydałem ten okrzyk, podniosło się w górę dwanaście rąk, a między niemi także ręce Spencera. Trzymając przed nimi lufy rewolwerów, upomniałem ich:
— Potrzymajcie ręce do góry, dopóki z wami się nie załatwię! Mam jedenaście kul. Cóż tam, Toby Spencer, słynny, wielki bohater? Teraz się przekonałeś, że nie masz do czynienia z fałszywym Kronerem z Colorado i pojmiesz zapewne, że rozumiem się na swojem rzemiośle. Pani Thick, odbierzcie tym drabom strzelby, rewolwery i noże, a potem je zamknijcie! Niech sobie jutro po nie przyślą, albo sami przyjdą. Poszukajcie także pieniędzy w ich kieszeniach. Niech zapłacą za to, co wypili i za szklankę, rozbitą przez Spencera. Potem niech się wyniosą.
Pani Thick wykonała czemprędzej te polecenia, co bardzo zabawnie wyglądało, bo sześciu dorosłych