Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/229

Ta strona została skorygowana.
—  465  —

Teraz poprosiłem panią Thick, żeby mi wskazała izbę na nocleg. Z pokoju byłem zupełnie zadowolony. Mieszkałem dobrze i czysto, a spałem nawet lepiej, niż się spodziewałem. Jeśli bowiem westman śpi po raz pierwszy w zamkniętym pokoju, to pewnie oka nie zmruży.
Nazajutrz rano udałem się do banku Wallace et Comp., aby się zapytać o Old Surehanda. Byłem bardzo ciekaw, jaki stosunek łączy tego człowieka z tym domem.
Od pani Thick nie było mi daleko, bo bank znajdował się na tej samej ulicy. Gdy w kantorze zapytałem o mr. Wallace’a, powinienem był wymienić moje nazwisko. Nie wiedząc jednak, jak rzeczy stoją, zamilczałem je. Często lepiej jest być nieznanym. Ja niejedną korzyść, uzyskaną w moich wędrówkach, zawdzięczałem tylko temu, że nie zawsze wiedziano, kim byłem.
— Oświadczcie mr. Wallace’owi, że jestem znajomym Old Surehanda! — poleciłem.
Zaledwie te słowa wymówiłem, zwróciły się na mnie oczy wszystkich kantorzystów. Oznajmiono mnie, jak tego zażądałem i zaprowadzono do pokoju, w którym tylko jeden pan siedział przy biurku. Ten na mój widok podniósł się szybko z krzesła. Był to jankes średniego wzrostu z dość sympatycznem obliczem. Z okiem zwróconem na mnie badawczo i z oczekiwaniem przedstawił się:
— Jestem Wallace, sir.
— A mnie nazywają Old Shatterhand. Nie wiem, czy słyszeliście kiedy to nazwisko.
— Owszem, nawet bardzo często. To, co o was wiem, skłania mię do oświadczenia, że wasza bytność u mnie przynosi mi zaszczyt. Witam was serdecznie i proszę usiąść blizko mnie. Zapewne niedawno przybyliście do Jefferson-City?
— Jestem tu od wczoraj.
— Co? I nie przyszliście do mnie natychmiast? Gdzie mieszkaliście, sir?