Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/23

Ta strona została skorygowana.
—  271  —

Wszyscy pośpieszyli czemprędzej do niego.
— I tutaj trup! — rzekł jeden z wakerów, wskazując na zwłoki dowódcy Meksykanów.
— A tam jest ich jeszcze więcej! — dodał drugi.
— Ośm! — naliczył Apacz. — Zostaje jeszcze dziewięciu. Na ziemię!
Zsiadł razem z wszystkimi i wziął w rękę nie chybiającą nigdy strzelbę.
— Wystrzelać wszystkich! — rozkazał.
Z wakerarni i cibolerami było ich jedenastu. Wszyscy wymierzyli i dziesięć strzałów huknęło naraz. Tylko Apacz nie wystrzelił, a to naumyślnie. Z dziewięciu Meksykanów padło siedmiu; dwaj zostali nietknięci. Teraz dopiero przemówiła strzelba Serca Niedźwiedziego. W dwie sekundy potem i ci dwaj nie żyli.
Wszyscy pobiegli do poległych, ale nie doszli jeszcze do nich, kiedy z zarośli wychylił się wódz Mizteków.
— Czoło Bawole! — zawołali wakerowie. — Gdzie jest Grot Piorunowy?
— Nie żyje! — odrzekł.
— Kto go zabił? — zapytał Serce Niedźwiedzie głosem, w którym czuć było, że los mordercy jest już rzeczą postanowioną.
— Hrabia Alfonzo.
— Gdzie?
— Tego tu nie mogę powiedzieć — odparł Czoło Bawole. — Ale wracajcie prędko! Ja muszę dostać w swe ręce hrabiego!
— My go już mamy! — rzekł poprostu Serce Niedźwiedzie.
— Gdzie?
— Tam, przy krzakach.
— Czy związany?
— Tak — odpowiedział jeden z wakerów.
Kiedy wszyscy odbierali broń Meksykanom i dzielili się nią, udali się Czoło Bawole, Serce Niedźwiedzie i Karja tam, gdzie leżał hrabia. Zbadano go dokładniej i przekonano się, że był tylko ogłuszony, nie martwy.