Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/230

Ta strona została skorygowana.
—  466  —

— U pani Thick, przy tej samej ulicy.
— Znam ją. To zacna i uczciwa kobieta, ale nie jest odpowiednią gospodynią dla takiego gentlemana, jak Old Shatterhand.
— O, mieszkam tam znakomicie i jestem zupełnie zadowolony.
— Przywykliście do obozowania na wolnem powietrzu i przy każdej pogodzie, dlatego tak skromne macie wymagania. Ale skoro już znajdujecie się w miejscu cywilizowanem, to powinniście należycie wypocząć i użyć wszystkiego, na co tutejsze warunki pozwalają. Tego wymaga od was wzgląd na wasze duchowe i fizyczne zdrowie.
— Właśnie dla zdrowia nie pragnę zbyt wielkich zmian.
— Niech i tak będzie! Spodziewam się jednak, że przyjmiecie moje zaproszenie i będziecie moim gościem przez czas pobytu tutaj?
— Wybaczcie, że z podziękowaniem odmówię. Po pierwsze: odjadę stąd prawdopodobnie już jutro, a po drugie lubię być całkiem niezależnym, a to byłoby niemożebne, gdybym u was zamieszkał. Wreszcie nie chciałbym wam się naprzykrzać ze względu na Old Surehanda.
— Jakto?
— Czy znacie go dobrze?
— Tak.
— Dokładnie?
— Może lepiej, niż ktokolwiek. Powiem wam nawet otwarcie, że jesteśmy krewni.
Well! On mię prosił, żebym nie pytał o jego stosunki. Gdybym u was zamieszkał, nie uszłoby pewnie niejedno mojej uwagi, lub odgadłbym niejedno, czego nie powinienem wiedzieć.
— Hm! — rzekł, skinąwszy głową w zamyśleniu. — Ten powód, oraz chęć korzystania ze swobody, muszę oczywiście uznać, nie będę więc już nalegał, ale zapewniam was, że bardzo chętnie widziałbym was u siebie.