Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/234

Ta strona została skorygowana.
—  470  —

do ust i wypił duszkiem. Widząc to Holbers, wychylił swoją również do ostatniej kropli.
— Jak sądzisz, Picie, każemy jeszcze raz nalać?
— Jeśli sądzisz, Dicku, że się nie utopimy, to nie mam nic przeciw temu. To lepsze, aniżeli woda na sawannie.
Otrzymali znów dwie szklanki i teraz dopiero zaczęli przypatrywać się lokalowi i znajdującym się w nim gościom. Przytem padł wzrok grubasa najpierw na dawnego ajenta indyańskiego, który, podobnie jak Treskow, świdrował ich obydwu zdziwionemi i pełnemi ciekawości oczyma.
— Do wszystkich piorunów! — zawołał. — Popatrz, Picie, ty stary szopie, tam na ten długi stół! Czy znasz tego gentlemana, który spogląda na nas i uśmiecha się, jak gdybyśmy byli jego teściami, lub w innem pokrewieństwie z nim pozostawali?
— Jeśli sądzisz, Dicku, że go znam, to ja nie mam nic przeciw temu.
— Czy to nie ajent, który wtenczas... Nieba! — przerwał sam sobie, gdyż oko jego spoczęło teraz na Treskowie. — Holbersie, spojrzyj na prawo! Tam siedzi ktoś, kogo już raz widziałeś. Wejdź w siebie i przypomnij sobie!
— Hm! Jeśli sądzisz, że to urzędnik policyjny, który wówczas miał taki apetyt na Sandersa, to masz słuszność. Jak myślisz, czy uściśniemy im przednie nogi?
— Czy ja myślę, czy nie, to wszystko jedno, ale uściśniemy. Chodź, stary szopie!
Poszli do stołu, od którego równocześnie ruszyli z radością obaj wymienieni. Nie chcieli oni pierwsi powitać westmanów, by się przekonać, czy ci ich poznają. Dick Hammerdull i Pitt Holbers, o których wczoraj opowiadano, znaleźli się teraz u pani Thick! Było to, oczywiście niezwykłe i radosne zdarzenie. Wszyscy, siedzący przy stole, ściskali ich za ręce, poczem oni musieli przysiąść się do starych i nowych znajomych.