Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/235

Ta strona została skorygowana.
—  471  —

— Właśnie wczoraj mówiliśmy tu o was — rzekł Treskow. — Opowiadaliśmy nasze ówczesne przygody, nie dziwcie się tedy, że jesteście dla tych gentlemanów bardzo miłymi znajomymi. Czy wolno zapytać, jak wam się później powodziło? Musiałem z wami się rozstać, ażeby w Nowym Jorku być obecnym przy straceniu Sandersa, „miss admiral“ i towarzyszy.
— Jak nam się powodziło? Bardzo dobrze — odrzekł Hammerdull. — Udaliśmy się prosto na Zachód do hide-spot.
— Czy istniał jeszcze?
Yes. Skąd ta pytanie?
— Wszak Ogellallajowie go znaleźli.
— To nam nie zaszkodziło, bo sprzątnęliśmy ich wszystkich ze świata, a towarzysze, których zostawiliśmy tam, kiedy puszczaliśmy się w podróż do San Francisko, pozacierali wszelkie ślady. Czy wiecie, że wtedy, kiedy wsiedliśmy na pokład, kilku z naszych zostało na lądzie?
— Przypominam sobie.
— Czy sobie przypominacie, czy nie, to wszystko jedno. Ci ludzie nie czekali na nas w San Francisko, lecz wrócili do hide-spot. Dzięki temu zastaliśmy tam nasze konie po przybyciu.
— A wasza klacz była także?
— Oczywiście. Poczciwe, stare bydlę omal nie zwaryowało, ujrzawszy swego kochanego, grubego Hammerdulla. Winnetou dostał także swego karego.
— Był z wami w hide-spot?
Yes.
— Czy znowu spotkaliście się z nim?
Yes. Przybył do nas z Old Shatterhandem.
— Old Shatterhandem? Chciałbym tego także kiedyś zobaczyć. Zazdroszczę wam jego znajomości.
— Czy mi zazdrościcie, czy nie, to wszystko jedno. Ja sam sobie tego zazdroszczę. Ja uważałem siebie zawsze za tęgiego westmana, a ty także, Holbersie, stary szopie, co?