— Czy nie mogą wysiąść po drodze?
— Nie.
— Zresztą to wszystko jedno, czy wysiędą, czy nie. Pojechali koleją Missouri do St. Louis, czyli w przeciwnym kierunku. Czy myślicie, że jadą z „generałem“?
— Z pewnością tak jest!
— Ależ, sir, to wykluczone.
— Jak to?
— On zdąża do parku, a więc na zachód, oni zaś odjechali na wschód!
— Właśnie jadą wstecz, by potem tem prędzej naprzód się puścić. Przecież to jasne, że udadzą się koleją do Kanzas ze St. Louis.
— Do wszystkich dyabłów! Gdzież więc zamierzają spotkać się z „generałem“?
— Wcale nie zamierzają.
— Nie? Ależ to znów niemożliwe!
— Owszem, możliwe. Nie potrzebują dopiero z nim się spotykać, ponieważ są już z nim razem.
— Jakto? Sądzicie zatem, że... że... że... — zapytał osłupiały.
— Mówcie śmiało! Doszliście do słusznego wniosku.
— Że on z nimi pojechał?
— Tak.
— A, do kroćset!
— Gdzie widzieliście Spencera?
— Na dworcu. Siedział już w wagonie ze swoimi pięciu towarzyszami.
— Czy was widzieli?
— Tak; widocznie zapamiętali mnie sobie z wczorajszego wieczora, bo uśmiechali się do mnie z okna szyderczo.
— No, jeden z nich niewątpliwie nie uśmiechał się do was i nie wyglądał przez okno.
— Macie na myśli „generała“?
— Tak. Jestem pewien, że odjechał razem z nimi, mr. Treskow.
Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/254
Ta strona została skorygowana.
— 490 —