w południe z małą gromadką westmanów, z którymi obozuje w zaroślach, a jutro wyrusza w dalszą drogę. Ma przeszło dziewięćdziesiąt lat, a siedzi jeszcze na siodle, jak młodzieniec. Patrzcie, już jest tu!
Tak, to był on. Zbliżył się, nie patrząc na nas dokładniej, prawie do naszego stołu, zatrzymał konia i chciał zeskoczyć, kiedy nagle spojrzawszy na nas lepiej, wsunął natychmiast prawą nogę w strzemię i zawołał:
— All thousand devils! Old Shatterhand i Winnetou! Mr. Fenner, czy oni u was dzisiaj zostają?
— Yes — odparł farmer zdumiony.
— To my odjeżdżamy. Gdzie przebywają takie łotry, tam niema miejsca dla ludzi uczciwych. Bądźcie zdrowi!
Zawrócił konia i odjechał cwałem. Farmera zaskoczyło nietylko zachowanie się starca lecz i nazwiska, które wymienił.
— Sir, wy jesteście Old Shatterhand, a ten czerwony gentleman to Winnetou, wódz Apaczów?
— Tak, mr. Fenner.
— Czemu nie powiedzieliście mi tego pierwej? Byłbym was przyjął całkiem inaczej.
— Jesteśmy takimi ludźmi, jak wszyscy inni i nie wymagamy dla siebie nic lepszego, niż się innym należy.
— Być może; ale jak ja mam was przyjąć, to moja rzecz, a nie wasza. Powiem zaraz żonie, jakich ludzi dziś u siebie gości.
Poszedł do domu. Winnetou nie oderwał był jeszcze oczu stamtąd, gdzie powiewała biała grzywa Old Wable’a.
— Ze wroku jego biła nienawiść i zemsta — rzekł. — Old Wabble powiedział, że odchodzi, lecz on wróci jeszcze tej nocy. Winnetou i jego biali bracia muszą być bardzo ostrożni!
Nie skończyliśmy byli jeszcze jedzenia, kiedy Fenner powrócił. Pozsuwał mięso, chleb, talerze, jednem słowem wszystko, co było przed nami, i oświadczył:
Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/265
Ta strona została skorygowana.
— 499 —