Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/268

Ta strona została skorygowana.
—  502  —

Wtem odezwał się za domem tupot i parskanie koni, a równocześnie zabrzmiał głos Hammerdulla:
— Na pomoc! Konie, konie!
Pobiegliśmy naokoło jednego i drugiego rogu i ujrzeliśmy postaci, walczące z końmi, które broniły się przed wyprowadzeniem. Dwaj jeźdźcy chcieli koło nas przemknąć.
— Stać! Na ziemię! — zawołał Fenner.
Gdy padł strzał, wymierzony do mnie, porwał on był dwururkę ze ściany i wycelował z niej teraz do jeźdźców. Huknęły dwa wystrzały, a obaj jeźdźcy pospadali na ziemię. Ci, którzy napróżno mocowali się z końmi, porzucili nieudałą próbę i uciekli. Posłaliśmy za nimi jeszcze kilka kul.
— Dobrze tak, dobrze! — doleciał nas głos Dicka z pobliża. — Dajcie im trochę ołowiu w głowę! Ale potem przyjdźcie tutaj! Łotr nie chce leżeć spokojnie!
Udaliśmy się w stronę tych okrzyków i ujrzeliśmy Dicka, klęczącego na kimś i wytężającego wszystkie siły, aby powalonego pod sobą utrzymać. Był to Old Wabble... Pochwyciliśmy go oczywiście natychmiast.
— Powiedzcie mi, jak się to stało! — poprosiłem teraz grubasa, który stanął przedemną, oddychając głęboko wskutek zmęczenia.
— Jak się to stało — odpowiedział — to wszystko jedno. Leżałem koło szopy, kiedy wydało mi się, że słyszę za nią głosy ludzi, rozmawiających z sobą po cichu. Wychyliłem się tedy i zacząłem nadsłuchiwać. Wtem huknął przed domem wystrzał, a zaraz potem nadbiegł z za rogu człowiek ze strzelbą w ręku. Pomimo ciemności widać było jego białe włosy, poznałem więc Old Wabble’a, poskoczyłem ku niemu, powaliłem go i zawołałem o pomoc. Jego towarzysze siedzieli za szopą, zerwali się teraz i przybiegli po konie. Wasz ogier, koń Winnetou i moja sprytna klacz nie chciały iść, ale konie Holbersa i Treskowa nie były takie mądre. Dwa łotry wsiadły na nie i chciały umknąć, kiedy wyście nadbiegli i sprzątnęliście ich kulami.