— On do mnie należy! — odparł Czoło Bawole. — Zabierzcie Grota Piorunowego do hacyendy! Serce Niedźwiedzie zostanie ze mną!
Orszak odjechał. Obaj wodzowie stali czas pewien obok siebie w milczeniu, poczem Czoło Bawole rozkrępował jeńcowi nogi, żeby mógł stanąć, przywiązał go silnym rzemieniem do ogona swojego konia i rzekł do Apacza:
— Niech mój brat pójdzie za mną!
Obaj dosiedli koni i odjechali. Dla hrabiego nie było rzeczą łatwą iść za nimi. Odbywał teraz może najbardziej męczącą drogę w całem życiu.
Czoło Bawole objął przewodnictwo. Skręcił dokoła stromo opadającego zbocza góry, a potem skierował się na górę. W godzinę dostali się na płaskowyż grzbietu i wjechali w gęstą puszczę. W środku puszczy, w części najbardziej nieprzystępnej, stała ruina dawnej świątyni Azteków. Świątynia miała kształt ściętej piramidy, otoczonej dokoła dziedzińcami, a dalej wysokim murem. Teraz leżało wszystko w gruzach.
W jednym z tych dawnych dziedzińców utworzy ta się wielka i głęboka kałuża, w której zbierała się wilgoć leśna. Tam zaprowadził Indyanin przyjaciela i jeńca.
Z kałuży zrobił się z biegiem czasu staw, niemal jeziorko, nad którego brzegami wznosiły się stare drzewa. Tam zsiedli obaj wodzowie z koni. Mizteka usiadł w wysokiej trawie i skinął na Apacza, ażeby zajął obok niego miejsce. Przez chwilę milczeli zwyczajem Indyan, a potem Czoło Bawole zapytał:
— Czy mój brat miłuje białego, zwanego Grotem Piorunowym?
— Miłuję go — odrzekł krótko Apacz.
— Ten biały chciał go zabić!
— To jego morderca, bo nasz przyjaciel może umrze.
— Na co zasługuje morderca?
— Na śmierć.
Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/28
Ta strona została skorygowana.
— 274 —