— Tak! — rzekł Czoło Bawole, przypatrując się tej kupie. — Zawińcie to w koce i wpakujcie na konia! To dar Mizteków dla jednego z białych, który widział skarbiec królewski, ponieważ mu go pokazałem. Oby go to uczyniło szczęśliwym!
Gdy objuczono konia, przyprowadzonego jeszcze wczoraj, wrócił wódz Mizteków jeszcze raz do jaskini. Pierwszy jej przedział, który widział Alfonzo i Helmers, był teraz zupełnie wypróżniony. Czoło Bawole rozglądnął się raz jeszcze, poczem zbliżył się do kąta, gdzie z ziemi wystawał lont. Zapalił go od pochodni i opuścił grotę czemprędzej.
Przed grotą stali wszyscy zdaleka i czekali. Po kilku minutach dał się słyszeć przytłumiony huk. Ziemia zadrżała, ciemna para buchnęła w górę, skały pękły, grunt pochylił się powoli, a potem zapadł się z odgłosem przeciągłych grzmotów. Wejście do jaskini i przednia jej część były zasypane. Potok pienił się nad gruzami i rzucał się z początku dziko i bezładnie, ale wnet utworzył sobie drogę do łożyska. Dostęp do skarbu królewskiego Mizteków był zamknięty.
— Podajcie sobie ręce i przysięgnijcie jeszcze raz, że będziecie milczeli aż do śmierci! — nakazał Czoło Bawole swoim ludziom.
Złożyli żądaną przysięgę, a wyraz twarzy wszystkich świadczył, że prędzej gotowi byliby umrzeć, aniżeli złamać przysięgę. Rzucili jeszcze raz okiem na miejsce, na którem w ostatnich dwudziestu czterech godzinach zaszły tak niezwykłe zdarzenia i odjechali.
Gdy Apacz po opuszczeniu El Reparo, gdzie zostawił Czoło Bawole, powrócił do hacyendy, zastał jej mieszkańców w głębokim smutku. Hacyendero wysłał był natychmiast najlepszego jeźdźca na najszybszym koniu do Monclowy, ażeby zawezwał doświadczonego lekarza. Gdy zobaczył wodza Apaczów, zsiadającego z konia, pośpieszył zaraz, żeby się czegoś dowiedzieć.
Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/36
Ta strona została skorygowana.
— 282 —