sam skutek. Reszta dział ryknęła także, a z każdego okna domu i z platformy dachu zaczęły błyskać wystrzały. A tam — z góry można było widzieć to całkiem dobrze — tam w dali wyleciały nagle z trzaskiem w górę płonące rakiety i inne ognie sztuczne. Równocześnie napełniło powietrze głośne rżenie i parskania przestraszonych koni, które potargały rzemienie i rozbiegły się, aż ziemia zadrżała pod ich kopytami.
W tej chwili strasznie zawyli dzicy z wściekłości. Wszyscy byli dobrze oświetleni i przedstawiali wyraźny cel, w pokojach zaś było tak ciemno, że Komancze nie mogli dać ani jednego pewnego strzału, nawet gdyby w tej powszechnej panice zdołali dobrze mierzyć. Nie spodziewali się takiego przyjęcia i utraciwszy w przeciągu pierwszych dwu minut połowę swoich ludzi, zaczęli uciekać.
Jeden tylko się nie ruszył, Czarny Jeleń. Zagrzewał swoich do wytrwania, ale to na nic się nie przydało. Dotąd znajdował się przy bocznej ścianie domu, a teraz pobiegł na front, żeby zobaczyć, jak tam idzie walka. Ale tam było jeszcze gorzej. Francesko ogolił poprostu dziedziniec celnymi strzałami. Widząc zwłoki Indyan, jedne obok drugich, zrozumiał wódz, że wszystko przepadło i przeskoczył przez palisadę.
W chwili, kiedy to czynił, dostrzegł go Apacz.
— Tokwi-keyu, Czarny Jeleniu! — zawołał.
Poznał Komancza, ale nie mógł go zabić, gdyż nie miał naboju w lufie.
— Czarny Jeleniu! — zawołał poraz drugi, odrzucając strzelbę i wyciagając tomahawk z za pasa. — Czarny Jeleń odwraca się plecami od nieprzyjaciela?
Wypadł przez okno, przebiegł dziedziniec i przeskoczył przez palisadę. Przed nim umykał wódz Komanczów.
— Stój, Czarny Jeleniu! Tu jest Serce Niedźwiedzie, wódz Apaczów. Czy wódz Komanczów będzie dalej przed nim umykał?
Usłyszawszy to imię, zatrzymał się Czarny Jeleń.
Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/58
Ta strona została skorygowana.
— 304 —