nogami, wskutek czego krokodyle nie mogły go dosięgnąć.
Ręce miał skrępowane, ale na szczęście nie przywiązane do ciała. Rzemień, opasujący mu nogi w kostkach, pozwalał na ruchy kolan. Na tem oparł Apacz nadzieję ocalenia. Był o wiele silniejszy i zręczniejszy od hrabiego, który wcale o ratunku nie myślał, kiedy wisiał na drzewie.
Sercu Niedźwiedziemu udało się uchwycić lasso rękami, a o dwie stopy wyżej kolanami. Zginając więc ciało i chwytając się naprzemian to rękami, to znów kolanami, windował się w górę po lassie, aż spocony co prawda z wytężenia mimo swej obrzymiej siły dostał się na konar. Położył się na nim napoprzek i spoczywał z minutę. Wisząc przez cały czas tej pracy głową na dół dostał zawrotu głowy.
Na razie umknął krokodylom, lecz położenie jego było jeszcze bardzo niebezpieczne. Gdyby teraz zjawił się był który z Komanczów, albo gdyby był on nie zdołał rozwiązać pęt, byłby zgubiony.
Leżał na grzbiecie w poprzek gałęzi tak, jak się kładzie na drążku, ażeby wykonać wywrót na krzyżach. Zgiął kolana i w ten sposób dosięgnął z tyłu rzemienia, opasującego mu nogi. Znalazłszy węzeł, próbował go rozpętać. Trwało to długo, bardzo długo, lecz wkońcu mu się udało. Podniósł jedną nogę bokiem na konar, a potem ciało. W ten sposób usiadł na konarze tak, że mógł związanemi na plecach rękoma dosięgnąć tego miejsca na gałęzi, gdzie był przywiązany górny koniec lassa. Po długich wysiłkach, przyczem krew puściła mu się z palców, zdołał wreszcie rozwiązać rzemień i zleźć z drzewa, choć ze związanemi rękami. Byłoby to niepodobieństwem, gdyby drzewo rosło było prostopadle, ale na szczęście pochylone było bardzo znacznie nad wodą.
Apacz jechał na konarze, jak na koniu, dopóki nie dostał się do pnia. Owinął się dokoła niego nogami, a ciało spuścił i wisiał w ten sposób znowu głową na dół.
Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/64
Ta strona została skorygowana.
— 310 —