Dostał żądane rzeczy, poczem pomknęli wszyscy przez las, zacierając starannie swoje ślady, dopóki nie dotarli na skraj boru, otaczającego staw. Widząc, że nikt z Komanczów nie wrócił, ukryli się dobrze, żeby ich nikt nie mógł zobaczyć.
Kiedy wszyscy otrzymali wskazówki, jak mają strzelać, ażeby na jednego nieprzyjaciela nie marnować dwóch kul, zeszli się znów obaj wodzowie.
— A co zrobimy — zapytał Czoło Bawole — jeśli Komancze zobaczą, że wódz Apaczów im umknął? Domyślą się przecież, że sprowadzi pomoc.
— Nie zobaczą — odpowiedział Apacz.
Po tych słowach wyszedł z zarośli i udał się do, cedru, na którym przedtem wisiał. W pobliżu pnia leżały jeszcze lassa, któremi był przywiązany. Wziął ostry kamień i rozciął dolną część rzemieni, żeby się zdawało, że się same rozdarły. Potem wylazł na drzewo i przywiązał je znowu do konara tak, jak były przymocowane poprzednio. Teraz wyglądało na to, że krokodyle ściągnęły wiszącego.
Kiedy wrócił po tej krótkiej robocie, rzekł doń Czoło Bawole:
— Mój brat postąpił bardzo dobrze. Teraz nie będą myśleli, że uciekł krokodylom.
Leżeli cicho w swojej kryjówce i czekali. Po upływie pewnego czasu usłyszeli tętent. Przybyli dwaj Komancze.
— Uff! — zawołał jeden z nich, widząc, że Apacz już nie wisi na drzewie.
— Uciekł! — rzekł drugi.
— Nie — sprzeciwił się pierwszy. — Lasso przerwane. Krokodyle go już pożarły.
— Nie wnijdzie przez to do wiecznych ostępów myśliwskich — oświadczył drugi. — Dusza jego będzie błądziła wśród tych nieszczęśliwych cieniów, które niszczy smutek i przykrość. Apacz jest przeklęty w tem i w tamtem życiu!
— Myśmy tu pierwsi. Zsiądźmy, by zaczekać na braci
Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/69
Ta strona została skorygowana.
— 315 —