wodzowie siedzieli przy Czarnym jeleniu, nie troszcząc się o łupy.
Komancza skrępowano, gdy przyszedł do siebie.
— Czarny Jeleń może zaśpiewać swoją pieśń śmiertelną — rzekł Serce Niedźwiedzie. — Wyświadczam mu tę łaskę, z której może skorzystać, zanim zginie.
Zapytany nic nie odpowiedział.
— Komancze śpiewają jak wrony i żaby, dlatego odzywają się niechętnie — szydził Czoło Bawole.
Jeniec milczał dalej.
— W takim razie wódz Komanczów skona bez pieśni śmiertelnej — oświadczył Apacz.
Teraz dopiero przemówił Czarny Jeleń:
— Powiesicie mnie na drzewie?
— Nie — odparł Serce Niedźwiedzie. — Nie chcę cię męczyć, ale krokodyle cię pożrą, boś ty mnie im na żer był zawiesił. Pierwej jednak zdejmę ci skalp, ażeby po powrocie pokazać dzielnym synom Apaczów, jakim tchórzem był Czarny Jeleń. Oddaj mi nóż i tomahawk, które mi odebrałeś!
Wyjął oba wymienione przedmioty z za pasa jeńca.
— Czy chcesz mnie naprawdę oskalpować? — zapytał skrępowany z przerażeniem.
— Tak. Twoja skóra należy do mnie.
— Żywcem?
— Nie inaczej. Czy mam wyjąć skalp z brzucha krokodyla, kiedy cię połknie?
— Zabij mnie najpierw! — prosił.
— Aha, Komancz się boi! W takim razie nie dozna łaski!
Wziął nóż, pochwycił lewą ręką włosy jeńca, wykonał prawą trzy prawidłowe cięcia i szarpnął silnie czuprynę. Skalp został mu w rękach.
Czarny Jeleń ryknął z bolu.
— Uff! Komancz tchórz! Krzyczy! — rzekł Serce Niedźwiedzie.
— Rzuć go do wody! — zachęcał Czoło Bawole. —
Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/73
Ta strona została skorygowana.
— 319 —