Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/85

Ta strona została skorygowana.
—  331  —

Bawole, nie zupełnie mnie zrozumieją, bo należą do surowych wojowników, którzy zwykli kierować się tylko prawem odwetu. Ja jednak myślę inaczej, gdyż zostałem przyjacielem Winnetou i Old Shatterhanda, którzy odznaczają się łagodnością i gotowością do przebaczenia. I ja wiem, że w pewnych warunkach nie wolno wojownikowi zawahać się przed zniszczeniem wroga. Kiedy szło o ocalenie sennority Emy i Karji, strzelałem do Komanczów bez namysłu. Ale teraz niebezpieczeństwo minęło, nieprzyjaciel zwyciężony i dalszy rozlew krwi byłby nietylko zbyteczny, lecz wprost nieludzki. Z dwustu Komanczów zdołało się tylko sześciu ocalić. Czy nie dość popłynęło krwi? Nadto polegli nie mają być pochowani w ziemi, lecz w żołądkach aligatorów. Czyż już nie dość surowości? To już nawet jest coś gorszego, niż surowość. Czy hrabia was zabił, czy też przelał krew waszą? Czy chwile, kiedy wisiał nad krokodylami, nie były dlań gorsze od śmierci? Zdaje mi się, że tem dość odpokutował.
— Dość odpokutował? — spytał Mizteka.
Chciał mówić dalej, lecz Helmers wtrącił czemprędzej:
— Niech mój brat teraz słucha! Jeśli hrabia jeszcze kiedy dopuści się czego złego względem was, to go wtedy zabijcie. Nie będę miał nic przeciw temu. Ale teraz życzę sobie, żebyście go nie ścigali i proszę was o to usilnie. Jeśli spełnicie mi to życzenie, przyjmę ten dar od ciebie, w przeciwnym razie nie.
— Naprawdę nie?
— Nie. Wiesz, że słowa dotrzymam. Nie zostawiajcie mnie długo w niepewności pod tym względem, lecz naradźcie się zaraz. Spełniając moje życzenie, sprawicie mi nie mniejszą radość, niźli złotem, na którem tyle jest krwi ludzkiej.
— Uff! Mój brat tak chce; naradzimy się więc zaraz i powrócimy.
Powstał i wyszedł razem z siostrą i Apaczem. Ema podała Helmersowi rękę, mówiąc: