— Mogę wam to powiedzieć, sir.
— Rzeczywiście? Jakżeż to było?
— Wybadałem to z aktów. On był urodzonym żeglarzem i na dobrej drodze mógł doprowadzić bardzo daleko. O ile „miss admiral“ była kocicą, o tyle on już jako chłopak był nieposkromionym i szczwanym lisem. Żaden z jego nauczycieli nie wróżył mu dobrego końca, chociaż wprawiał ich w zdumienie nadzwyczajnymi postępami w nauce. Żeglarstwo było jego żywiołem, na którym w piętnastym roku życia znał się lepiej od niejednego oficera wojennego okrętu. Ale siedział w nim także dyabeł, który nie znosił prostych dróg. Młodzieniec popełniał jedno głupstwo za drugiem, które mu przebaczano, dopóki się miarka nie przebrała. Pomimo jego pożyteczności napędzano go haniebnie. Włóczył się więc przez pewien czas z jednego statku na drugi, lecz wszystkie one były wątpliwej sławy. Tem trudniej też mu to wybaczyć, że mógł być innym, już choćby dlatego, że nie był ubogi, bo odziedziczył znaczny majątek w spadku po rodzicach. W tym to czasie zetknął się z „miss admiral“, której ojciec umarł był właśnie niedawno i zostawił jej także cały worek złota. Oboje przekonali się rychło, że sobie odpowiadają. Nie myśleli jednak o małżeństwie! „Miss admiral“ nie była do tego stworzona. Założyli spółkę dla interesów. Postanowili złączyć swoje pieniądze i kupić okręt do handlu hebanem[1], oraz do zabierania wszystkiego, co im w ręce wpadnie. Chodziło im oczywiście o statek znakomity, żaglowiec pierwszej klasy i dyabeł pchnął im taki właśnie w ręce. Był to „L’ horrible“, który niebawem tak strasznie się wsławił. Wrótce też znaleźli się majtkowie, którzy nie mieli nic do stracenia i szukali osłony pod flagą korsarską. Interes się rozpoczął i zamienił niebawem w wydatne przedsiębiorstwo. Początkowo miał statek dwu kapitanów, bo „miss admiral“ uważała siebie za
- ↑ Murzynami.