Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/105

Ta strona została skorygowana.
—  87  —

pojechałem tam, by się dowiedzieć, co zamierzają. Przekonałem się, że niema powodu do obaw, gdyż dążą do Nebraski. Czy chcecie, panowie, daleko jeszcze dzisiaj dojechać?
— Pojedziemy jeszcze z godzinę, zanim rozłożymy się obozem.
— Gdzie?
— Gdzie znajdziemy odpowiednie miejsce.
— Czy można udzielić wam pewnej rady?
— Prosimy.
— Możebyście zajechali do naszej farmy, zamiast zostawać w czystem polu?
— Nie znamy właściciela.
— To gentleman w całem tego słowa znaczeniu, a zarazem wielki wielbiciel Winnetou, którego widział kilka razy. Często opowiada o nim i o Old Shatterhandzie, oraz o ich wspaniałych ogierach...
Utknął powtórnie, rzucił badawczo okiem na mego konia i z radością w głosie rzekł w dalszym ciągu:
— Jak się to dziwnie składa! Ja tu mówię o Old Shatterhandzie i widzę karosza, tak podobnego do konia Winnetou, jak jajo do jaja. Widzę też u was dwie strzelby, sir. Czy jedna z nich to niedźwiedziówka?
— Zgadliście.
— A druga to sztuciec Henry’ego?
— Tak.
Thunder-storm! Może wyście Old Shatterhand?
— Nie kto inny!
— Wobec tego musicie usłuchać mej prośby i udać się ze mną do Harboura. Nie wyobrażacie sobie, jak wielką radość sprawicie swą obecnością jemu i jego ludziom. Nocleg w farmie w każdym razie przyjemniejszy, aniżeli na preryi pod gołem niebem. Konie wasze dostaną dobrego obroku, a wam też podadzą coś lepszego do jedzenia, niż możecie znaleźć na sawannie.
Zapraszał serdecznie i w dobrej wierze. Koniom