— Tam ja postanowiłem wyrzec się Dzikiego Zachodu i dzikiego życia. Byłem już wtedy żonaty i miałem już dwu synów, którzy wówczas byli jeszcze mali. Nieźle nam się powodziło, ale kogo życie Dzikiego Zachodu raz w swe szpony pochwyci, tego niełatwo wypuszcza. Stało się więc, że zostawiłem żonę i dzieci w domu, a sam przyłączyłem się do kilku ludzi, którzy udawali się do Colorado, aby tam szukać złota. Dostaliśmy się tam szczęśliwie, lecz im dalej szliśmy, tem bardziej ja tęskniłem za żoną i za dziećmi. Wtedy po raz pierwszy zrozumiałem, że co innego jest łazić po górach, narażać się na setki niebezpieczeństw w stanie kawalerskim, a zupełnie co innego, gdy się ma żonę i dzieci. Pierwotnie było nas czterech, ale na góry doszło nas tylko trzech, gdyż jeden opuścił nas u stóp gór z braku odwagi. Wśród nieopisanych trudów i niewygód szukaliśmy złota przez dwa miesiące, ale napróżno. Na nieszczęście jeden z nas, który najlepiej umiał szukać, spadł ze skały i skręcił kark. Ja i mój towarzysz przyszliśmy wobec tego do przekonania, że teraz tem bardziej nic nie znajdziemy. Tak się stało. Nawet upolować zwierzyny nie mogliśmy, przymieraliśmy więc głodem. Ubrania nasze się podarły, a buty z nóg pospadały. Jednem słowem nędza była straszna. Ja osłabłem, a mój towarzysz jeszcze bardziej. Na ostatku on zachorował i przypłacił to życiem. Oto musieliśmy przeprawić się przez potok, mocno wezbrany wskutek deszczów. Ja radziłem zaczekać, dopóki woda nie opadnie, lecz jemu się zdawało, że przedostaniemy się szczęśliwie, dlatego ja ustąpiłem. Woda jego porwała, a ja po kilku godzinach szukania znalazłem go z rozstrzaskaną głową na dnie przepaści. Pochowałem go z żalem i nakryłem trzema stopami zimnej ziemi, dorzucając do tego gorącą modlitwę. Kiedy zostałem sam, nie miałem nic innego do wyboru, jak tylko zwrócić bose, poranione nogi ku domowi. Z braku sił szedłem bardzo powoli i śmiertelnie nużony dotarłem po kilku dniach do Devils-head.
Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/118
Ta strona została skorygowana.
— 98 —