Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/130

Ta strona została skorygowana.
—  110  —

— Ani słowa!
Well! Chciałbym teraz zobaczyć izbę, w której on z żoną przebywał.
Kowboy zapalił latarnię i zaprowadził mię przez dziedziniec do nizkiego budynku o jednej tylko izbie i płaskim dachu. Należało się spodziewać, że w tem niebezpieczeństwie, w jakiem się znajdował, nie okazał się guślarz na tyle nieostrożnym, iżby zostawił po sobie jakie ważne wskazówki. Mimo to postanowiłem zbadać wszystko, bo tak nakazywało mi moje doświadczenie w tych sprawach. Pisarz, nie przedstawiający zdarzeń przeżytych, lecz układający powieści, kazałby Old Shatterhandowi poprostu znaleźć torbę, sakiewkę lub list, co wyjaśniłoby tajemnicę, lecz ja nie mogę korzystać z tego zwyczaju i przyznaję się, że nic nie znalazłem. Spełniwszy moją powinność, wróciłem zadowolony do izby, gdzie zastałem wszystkich swoich, zajętych rozmową o tem intermezzo.
Nazwałem siebie zadowolonym nie bez powodu. Wszak podobnie jak w farmie Fennera uniknąłem prawie cudem śmierci. Ten głos wewnętrzny, który mię ostrzegał, gdy się zbliżałem do farmy Harboura, był niezawodnie głosem mego anioła stróża. Nie usłuchałem go, a jednak on mię ocalił, zwracając w chwili niebezpieczeństwa wzrok mój na okno, z którego groziła mi śmierć. Podobieństwo tego zdarzenia do wypadku w farmie Fennera było uderzające, brakowało tylko napadu na nasze konie lub na nas samych.
Może kto z uśmiechem wzruszy ramionami, czytając moje słowa o aniele stróżu. Kochany niedowiarku! Nie pochlebiam ja sobie bynajmniej, że cię nawrócę i wpoję w ciebie moje przekonanie, ale bądź pewny, że nie dam sobie wydrzeć wiary w anioła-stróża. Wierzę nawet silnie, że nie jednego, lecz kilku mam aniołów stróżów. Są ludzie, którzy pozostają pod opieką wielu takich niebiańskich stróżów. Władcy państw i narodów, od których zależy dobro milionów ludzi,