Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/140

Ta strona została skorygowana.
—  120  —

— Wobec tego musimy Old Shatterhanda i Winnetou uważać za nieprzyjaciół i zabić ich obydwu.
— Spróbujcie, czy tego dokonacie!
— Winnetou jest chyba rażony ślepotą! Czy nie widzi, że tu stoi ośm razy po dziesięciu wojowników? Czyż oprą się nam ludzie, znajdujący się w domu, jeśli szturm przypuścimy? Wszystkich czeka niechybna śmierć. Zostawiamy wodzowi Apaczów godzinę czasu, żeby się mógł naradzić z Old Shatterhandem. Gdy ten czas upłynie, a Szako Matto i Apanaczka nie będą nam wydani, będziecie musieli zginąć. Howgh!
Zanim Winnetou na to odpowiedział, stało się coś, czego ani on, ani wódz Szeyennów się nie spodziewał. Tę niespodziankę urządziłem im ja. Sposób wykonania napadu na farmę kazał się domyślać, że podjęli się tego przeważnie ludzie niedoświadczeni. Uderzać na dom tylko z przodu, a nie otoczyć go równocześnie, utworzyć potem półkole i wystawić się na nasze kule, to były błędy, godne politowania. Ośmdziesieciu Szeyennów nie zrobiło wrażenia na Apaczu, jak to poznałem z tego, że nazywał ich tylko Szeyennami, a nie wojownikami Szeyennów. Ja także nie uważałem za stosowne postąpić z nimi jak z doświadczonymi wojownikami, lecz postanowiłem uporać się z nimi jak najrychlej, by się nie mogli potem chełpić, że obeszliśmy się z nimi jak z dojrzałymi ludźmi. Nie pokazując się, wymknąłem się z zagrodzenia, i położywszy się na ziemi, poczołgałem się aż do miejsca, na którem stał „Nóż Żelazny“. Przyszło mi to z łatwością, ponieważ Indyanie patrzyli na dom, nie zważając na to, co się działo za nimi. Kiedy wódz ich wymówił „howgh!“, podniosłem się, skoczyłem naprzód, przebiłem się przez szereg Indyan i stanąłem obok dowódzcy, zanim mieli czas pomyśleć nad przeszkodzeniem temu. Winnetou nie odparł był jeszcze odpowiednio śmiesznej groźby, kiedy ja zawołałem głośno:
— Nie potrzeba na to godziny, żeby Szeyennowie