Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/144

Ta strona została skorygowana.
—  124  —

— Przeciw Osagem.
— Słyszeliście, że Osagowie opuścili swój obóz, by wyruszyć przeciwko bladym twarzom, i postanowiliście skorzystać ze sposobności do napadu?
— Tak.
— Cieszcie się zatem z tego, żeście z nami się spotkali, bo Osagowie wrócili już do domu i byliby wam, ośmdziesięciu wojownikom, zabrali skalpy. Wielkie to szczęście dla was, żeście się z nami zetknęli. Spodziewam się, że to was skłoni do zachowywania pokoju na przyszłość. Cóż zamierzacie teraz uczynić?
— Zabierzemy z sobą Szako Mattę. Apanaczkę możecie sobie zatrzymać.
— Nie narażaj się na śmiech! Wiesz przecież dobrze, że jesteś moim jeńcem. Czyż sądzisz, że my boimy się twoich ośmdziesięciu ludzi? Szeyennowie Nukweint znani są z tego, że zupełnie nie rozumieją się na walce.
— Uff! — wybuchnął z gniewem. — Kto ci to kłamstwo powiedział?
— To nie jest kłamstwo, lecz prawda, której sami dowiedliście dzisiaj. Napad tak głupio urządziliście, jak gdybyście byli małymi chłopcami. Potem ja stałem pomiędzy wami, a nikt nie poważył się mnie dotknąć. Następnie wziąłem cię za rękę, a ty poszedłeś ze mną do domu, jak dziecko. Jeśli wiadomość o tem puścimy w świat, śmiech wielki przeleci sawannę i góry, a inne szczepy Szeyennów wyrzekną się was, bo musiałyby się was wstydzić. Jeśli chcesz walki, to zabijemy cię tutaj, skoro tylko twoi ludzie dadzą jeden strzał. Wasze kule nam nie zaszkodzą, ponieważ nas chronią ściany. Przypatrz się natomiast naszej broni! Znasz zapewne...
Pshaw! — przerwał mi Winnetou, przystępując do „Noża Żelaznego“. — Po co te długie mowy! Zaraz uporamy się z Szeyennami!
Zdarł Wicz Panace z piersi worek z gusłami, a Szeyenn zerwał się z krzykiem przerażenia, by mu