W dzień po opuszczeniu farmy Harboura zdarzyło nam się nieszczęście. Koń Treskowa upadł, wyrzucił jeźdźca z siodła, a zaraz potem, zerwawszy się, popędził dalej, wlokąc za sobą jeźdźca, zawieszonego jedną nogą w strzemieniu. Wprawdzie nie uciekł, bo zatrzymaliśmy go wkrótce, ale uderzył Treskowa dotkliwie kopytem w plecy. Ugodzony wprost nie czuł tej strony ciała, jakby sparaliżowany i nie mógł prawie nogą poruszyć. Niepodobna też było wsadzić go na konia, wskutek tego musieliśmy na dłużej tam się zatrzymać.
Na szczęście znalazła się woda w pobliżu. Zanieśliśmy tam chorego z myślą rozłożenia się na tem miejscu obozem.
Winnetou zbadał Treskowa. Pokazało się, że ani łopatka, ani inna kość nie była uszkodzona, tylko miejsce uderzone spuchło bardzo i nabrało ciemnej barwy. Zastosowaliśmy celem leczenia zimne okłady i masaż. Lecz ostatni zabieg wkrótce zarzuciliśmy wobec tego, że Treskow nie był naturą odporną i nie należał do westmanów, którzy w szkole trudów i niewygód nauczyli się znosić ból bez wydania głosu z siebie.
Bezwładność nogi i ręki ustąpiła nazajutrz, a po upływie dwóch dni następnych znikła spuchlizna prawie zupełnie, a bólu nie odczuwał chory o tyle, że mogliśmy puścić się w dalszą drogę.
Przez ten przykry wypadek straciliśmy całe trzy dni, czyli czas, którego niepodobna było odrobić.