Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/152

Ta strona została skorygowana.
—  130  —

— Hm! — mruknął Pitt. — Jeśli spodziewałeś się wódki, to żal mi ciebie z całej duszy, kochany Dicku. Czy ty sądzisz, że tu na Zachodzie postawi ci ktoś przed nosem pełną flaszkę brandy?
— Pełną, czy próżną, to wszystko jedno, byleby w niej było cośkolwiek. Ale zostawiać wodę, to poprostu haniebny postępek względem mnie!
Najrozumniejszy człowiek popełni nieraz głupstwo i to niekiedy wówczas, gdy ma wszelkie warunki, żeby być rozumnym. Tak nam się właśnie zdarzyło. Innym można to darować, ale że Winnetou i ja nie zwróciliśmy uwagi na tę flaszkę, to było wprost niedbalstwem z naszej strony. Próżne puszki z konserw nie miały żadnego znaczenia, ale powinniśmy byli pomyśleć o tej flaszce. Gdyby w niej była wódka, wypitoby ją pewnie, a potem porzucono, ale w niej była woda, woda! Wzięto więc ją nie na wódkę, lecz na wodę, czyli używano jej jako manierki, którą napełniano wodą i chowano w torbie u siodła, ażeby móc gasić pragnienie tam, gdzie nie byłoby wody. Na Dzikim Zachodzie była podówczas flaszka wielką rzadkością, której nie wyrzucano, lecz przeciwnie starannie przechowywano. Znalezioną przez nas zapomniano z pewnością, na ten domysł powinniśmy byli wpaść odrazu. Jeśliby właściciel, zauważywszy jej zgubę, był zawrócił, musiałby nas odkryć. Nie pomyśleliśmy nad tem i do dzisiaj gniewa mnie ta nierozwaga, której skutki nastąpiły niebawem.
Ci ludzie obozowali na tem miejscu ze trzy godziny, a opuścili je byli przynajmniej przed dwoma. Jechaliśmy ich śladem przez trawiastą sawannę, dopóki nie spostrzegliśmy na widnokręgu zarośli, a za niemi po prawej ręce lesistego wzgórza. Było to przedgórze doliny Sandy, przez której rzeczułkę przeprawialiśmy się dziś rano. Winnetou wskazał je ręką, mówiąc:
— Musimy przejść obok tej góry, jeśli chcemy dostać się do obozu. Niech moi bracia pójdą za mną!
To rzekłszy, skręcił na prawo.