Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/155

Ta strona została skorygowana.
—  133  —

jemnie od przedziwnie łagodnego blasku oczu, naprawdę czarnych, choć właściwie czarne oczy rzadko się u ludzi widuje. Ten czerwony nie był tem, czem się wydawał i nie wydawał się tem, czem był. Czy ja go już gdzieś widziałem? Albo nigdy, albo setki razy! Był dla mnie zagadką, ale o ile i dlaczego, z tego nie mogłem sobie zdać sprawy.
Winnetou podniósł rękę w górę i szepnął:
— Kolma Puszi!
Jego oczy się rozszerzyły, kiedy jednem spojrzeniem obejmowały obcego Indyanina, co bardzo rzadko widywałem u Apacza.
Kolma Puszi! A więc słusznie się domyślałem. Mieliśmy przed sobą, zaiste, zagadkową postać. W wysokich parkach żył Indyanin, którego nikt nie znał bliżej, który nie należał do żadnego szczepu i gardził dumnie wszelkiem pożyciem z ludźmi. Polował wszędzie, a gdzie go widziano, tam znikał równie szybko, jak się pokazywał. Nie występował nigdy wrogo przeciw nikomu, ale też nikt nie mógł się pochlubić, żeby mu był choć przez dzień towarzyszem. Jedni widywali go na koniu, drudzy idącego pieszo, ale zawsze sprawiał wrażenie człowieka, umiejącego dobrze władać bronią, z którym niema żartów. Osoba jego w oczach Indyan i białych uchodziła za neutralną i nietykalną. Zamach na niego byłby tylko wywołaniem gniewu wielkiego Manitou i jego zemsty. Byli nawet Indyanie, którzy o nim twierdzili, że to już nie był człowiek, lecz duch słynnego wodza, wysłany przez Manitou z wiecznych ostępów, żeby zbadał, jak się powodzi na ziemi jego dzieciom czerwonym. Nikt nie zdołał dowiedzieć się, jak się nazywał, a ponieważ każdy przedmiot i osoba musi mieć nazwę, przeto i jego z powodu ciemnych jak noc oczu nazwano Kolma Puszi, czyli „ciemne oko“. Kto nadał mu tę nazwę, kto ją wymówił po raz pierwszy, tego nikt oczywiście nie wiedział.
Ten tajemniczy Indyanin siedział teraz przed nami. Winnetou nie znał go także, nie spotkał się z nim