przed oczyma wszystkie barwy, a w uszach miałem szum stu wybrzeży morskich. Nic nie widziałem, ani nie słyszałem, wreszcie zemdlałem znowu.
Kiedy powtórnie przyszedłem do siebie, poczułem, że znośnie rozporządzam siłami ducha i ciała, nie mogłem tylko rozróżnić, czy z pomiędzy barków wyrasta mi głowa, czy kolba od strzelby. Spróbowałem oczywiście tych sił i otworzyłem oczy, lecz widokiem, który moim oczom się przedstawił, wcale się nie zbudowałem. Opodal płonęło ognisko, a przede mną siedział Old Wabble z oczyma, zwróconymi na mnie, a pełnemi nienawiści.
— Nareszcie... nareszcie! — zawołał. — Wyspaliście się, mr. Shatterhand! Śniliście o mnie, nieprawdaż? Jestem pewien, że ukazałem wam się we śnie jako anioł i gotów jestem grać dalej tę rolę; th’ is clear! Jakiego anioła widzicie we mnie teraz: mściciela, czy zbawcę?
— Pshaw! — odrzekłem. — Wy nie macie zdolności ani na jednego, ani na drugiego.
Gniewało mię to niezmiernie, że musiałem odpowiadać temu człowiekowi, ale dumne milczenie byłoby tu najgorszym sposobem postępowania. Powiódłszy oczyma w koło, przekonałem się, że wszyscy byliśmy pojmani, nawet Treskow, który ostatni stał na straży, a widocznie nie dość był baczny, bo pozwolił się niespodzianie zaskoczyć. Wszyscy byliśmy skrępowani. Na lewo ode mnie leżał Winnetou, na prawo gruby Dick Hammerdull. Odebrano nam broń i wypróżniono kieszenie. Z dwudziestu drabów, siedzących dokoła nas, nie znałem prócz Old Wabble’a nikogo. Byli to niewątpliwie ci ludzie, których trop widzieliśmy dzisiaj. Skąd oni wzięli się w tym obozie? Jechali przed nami w lewą stronę, a my skierowaliśmy się przecież w prawą. Wtem przypomniałem sobie flaszkę z wodą i odrazu zrozumiałem, jaki błąd popełniliśmy pod tym względem.
Stary „król kowboyów“ zajął miejsce wprost przede mną. Radość z pojmania mnie przebijała się w każdej
Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/161
Ta strona została skorygowana.
— 139 —