życiu. Apacz z wielkim sprytem nie podkreślał tych słów, ażeby się nie zdradzić z tem, że są umyślne. Zamiar mu się udał, bo Cox zawołał:
— To wszystko jedno, czy miejsce to zna Winnetou, czy Shatterhand. Obydwaj są naszymi jeńcami. Skoro więc Winnetou nie może nas zaprowadzić, to Old Shatterhand będzie nam przewodnikiem.
— Spytajcie wprzód, mr. Cox, czy ja na to się zgodzę? — rzekł Old Wabble.
— Dlaczego?
— Bo Old Shatterhand należy do mnie.
— Tego wam nikt nie zaprzecza!
— Jakto?
— Wszak chcecie go zabrać nad Squirrel-Creek, gdy on ma zginąć dzisiaj na tej dolinie!
— O tem niema co mówić. Będzie żył i zaprowadzi nas do bonancy.
— Na to ja nie pozwolę!
— Czyście rozum postradali, stary Wabble’u?
— Właśnie dlatego, że mam więcej rozumu, niż wy, nie dopuszczę do tego.
— Wy macie więcej rozumu? Czy o tem ma świadczyć gotowość wyrzeczenia się przez was bonancy?
— Tak!
— All devils! Oszaleliście naprawdę!
— Nie bójcie się tego! Wiem, co czynię. Wynająłem was do schwytania Old Shatterhanda, a za to dałem wam radę, żebyście zmusili Winnetou do pokazania wam pokładów złota. Bonanca więc należałaby wyłącznie do was, a ja za korzyść, w której nie będę miał udziału, nie oddam wam Old Shatterhanda, którego tak szczęśliwie pochwyciliśmy.
— Wszak go nam nie wydajecie!
— Przeciwnie!
— Jakto?
— Czy sądzicie, że zdołacie zaprowadzić go aż do bonancy?
— Oczywiście!
Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/169
Ta strona została skorygowana.
— 147 —